Baśń biblioteczna cz4/5
Coś mi się zdaje, a nawet jestem pewny że dziś mam małe święto. Stuknęła mi pięćsetka. Największym prezentem z tej okazji będzie dla mnie to że przeczytacie moją bajkę. Z góry dzięku
Któregoś pięknego wiosennego poranka do
jego królestwa dotarła kolejna paczka z
drukarni. Przesyłka jak zwykle wzbudziła
ogólne zainteresowanie, jednak nasz regalik
odczuł nagle osobliwe zmieszanie, gdy
rzucił okiem na jej zawartość. Doznanie to
w dziwny sposób targało nim przez
następnych kilka godzin. Do końca jednak
nie wiedział, czym jest ono spowodowane.
Około siedemnastej, gdy pani Basia ustawiła
na jego półkach trzy kolorowe, starannie
wydane nowości. Zawiasy bibliotecznego
mebla, aż cicho zapiszczały z przejęcia. I
oto stał się kolejny cud. Do tej pory
wyschnięte do granic możliwości jego dębowe
serce pierwszy raz od dawna delikatnie
zabiło. Nagle, nie wiadomo dlaczego
przypomniały mu się cichy jar, strumyk
obmywający kamienie zimną krystaliczną wodą
i sosna dostojnie kołysząca się na
wietrze.
– Co jest?- pomyślał zaskoczony
badawczo spoglądając na świeżo ustawione
książki. Przepełniony niecierpliwością
czekał do chwili, gdy w drzwiach zazgrzyta
klucz oznajmiając, że wszyscy ludzie
opuścili bibliotekę, po czym zapytał
podejrzliwie.
- Kim wy jesteście?
Wszystkim niewtajemniczonym muszę teraz
wyjaśnić, że rozmowy pomiędzy przedmiotami
są bezgłośne i dlatego właśnie, by
wiadomości mogły dotrzeć od nadawcy do
odbiorcy musi pomiędzy nimi zaistnieć
bezpośredni, fizyczny kontakt. Oczywiście
można jeszcze przesyłać informacje za
pośrednictwem cudzych ust, czyli na
podobnych zasadach jaką miała dawna
dziecięca zabawa w „głuchy telefon”. Taki
swoisty łańcuszek ust i uszu, czyli książka
przekazuje półce, półka podłodze, podłoga
półce, i półka zainteresowanej książce. Ten
sposób jednak jest niezbyt często
stosowany, bo i informacje jak w telegramie
muszą być bardzo krótkie, gdyż ilość
przekazujących ust i uszu raczej nie wpływa
korzystnie na autentyzm finalnie
dostarczonej wiadomości. Oczywiście z uwagi
na powyżej zaprezentowane okoliczności nie
można też liczyć na jakąkolwiek dyskrecję.
W końcu również z powodu sporej ilość
potencjalnych użytkowników tego dziwnego
medium, które ma miejsce w takim przybytku,
jakim jest biblioteka, na swoją kolejkę
trzeba czekać zdecydowanie dość długo, co
jest okropnie stresujące dla z reguły
niegrzeszących cierpliwością, posiadających
w sobie tyle informacji, a i stworzonym w
samym zamyśle, jako siewcy wiadomości
obiektów.
– Ja jestem, książka.- dumnie zawołał
pierwszy wolumen.- Bardzo mądra książka.
Mogę ci powiedzieć jak wygląda świat. Znam
wszystkie nazwy rzek i miast. Wiem jak
głębokie jest morze i jak wysoka góra. Wiem
wszystko i jeśli masz takie życzenie
odpowiem na każde twoje pytanie, zawołał
dumnie opasły atlas.
– Jeśli jesteś taki mądry to powiedz mi
gdzie leży cichy jar, na dnie, którego
płynie krystaliczny strumień, w którym jest
najwspanialsze powietrze i gdzie
najpiękniej śpiewają ptaki. Atlas chwilę
się zastanowił, zaszeleścił kartkami i
zawstydzony, cicho odparł.
– Nie wiem, nie posiadam takiej
informacji – wypowiedział jak maszyna.
– A ty, kim jesteś? – zapytał drugie
dzieło.
– Ja jestem album, bardzo uczony.
Wszystko wiem o drzewach. Wiem gdzie rosną
sekwoje, i klony. Wiem, kto ma największe
liście, a kto najtwardsze drewno. Wiem
wszystko i jeśli masz takie życzenie
odpowiem na każde pytanie.
– Jeśli wszystko wiesz, to powiedz, kto
jest najbardziej leniwym drzewem, a kto
najbardziej próżnym, tym, które całe dnie
potrafi patrzeć w swoje odbicie?
Album chwilę pomyślał rozejrzał się
niepewnie wokoło. Nic nie odpowiedział i
zmieszany upuścił jedynie kolorową
zakładkę.
– A ty, co wiesz najlepiej? – zapytał
spoglądając w stronę przybranej w kolorową
obwolutę pokaźnych rozmiarów książki.
- Ja właściwie wiem jedynie jak wygląda
prawdziwa miłość. Znam też najpiękniejsze
baśnie wschodu. Jeśli chcesz to mogę Ci
opowiedzieć o Ali Babie i czterdziestu
rozbójnikach, Sindbadzie żeglarzu, Aladynie
i jego cudownej lampie i o tysiącu innych
bohaterach, których przygody zapierają dech
w piersiach – odparła słowami, które
ponownie poruszyły jego dawno zaschnięte
serce.
– Jeśli jesteś taką ekspertką i wiesz
wszystko o miłości, to powiedz, kogóż
mianowicie kochał dąb, który rósł w cichym
jarze?- drżącym głosem zapytał regalik.
- Czyżby to była sosna?- książka
odpowiedziała pytaniem na pytanie, nie
mogąc przy tym ukryć zmieszania.
– Skąd ty to wiesz? – wyszeptał
nerwowo. Dziwnie to zabrzmi, gdyż myślę, że
podświadomie już znał odpowiedź na zadane
przez siebie pytanie.
– To ja jestem tą sosną, a może
właściwie jedynie tym, co z niej pozostało
po przejściu przez dziesiątki zębów
obracających się maszyn.
Tej nocy w narożniku bibliotecznej
sali, blisko drzwi, tuż przy koszu na
śmieci, na nowo epatując rozdygotane zmysły
soczystą zielenią wyrósł cichy jar.
Ponownie wnikliwie zasłuchane ucho mogło
usłyszeć plusk wody, szum wiatru i śpiew
leśnych ptaków. Strzępy pamięci zapisane w
drobinach sosnowego drewna tworzących dziś
białe, równo zapisane książkowe kartki,
połączyły się z pojedynczymi obrazami
wyrytymi w wyschniętym dębowym sercu. Razem
to stworzyły dziwny obraz wędrowca, trochę
kulawego, niedowidzącego, jednak wciąż
śmiało pchanego do przodu potrzebą poznania
tego, co zazdrośnie ukrywa widnokrąg.
Bohomaz ten malowany tęsknotą i żalem, za
bezpowrotnie utraconym szczęśliwym światem
był raczej monochromatyczny, gdyż pejzaże
sielankowego życia w cichym jarze, co
chwilę jakby złośliwie przerywała pustka
niepamięci. Wszyscy w bibliotece po
początkowym zamieszaniu związanym z
przekazywaniem z ust do ust sensacyjnej
wiadomości o niezwykłym spotkaniu, uciszyli
się z zazdrością spoglądając na tych dwoje,
którzy nagle odnaleźli to, co kiedyś dawno
łączyło parę zielonych serc. Jako, że w
sumie, z uwagi na mikrość swoich ciał,
które dla wspomnień stanowiły swoistą, choć
nie da się ukryć, że dość karłowatą kapsułę
czasu, oraz nieubłagalny upływ lat,
bezwiednie rozmywających kontury
retrospektywnych wizji, około trzeciej nad
ranem rozmowa obojga kochanków delikatnie
ostygła. Poczuli się jakoś dziwnie naraz
nie mając sobie nic do powiedzenia.
Pierwsze promienie słońca oświetliły ich
prawie milczących, z wysiłkiem szukających
w pamięci zagubionych śladów swojego
minionego istnienia. Jako pierwsza książka
zauważyła absurdalność tej sytuacji, w
jakiej się zapętlili, i zapytała.
– Jak ci się kochany teraz powodzi?
- Mi, jak? – zająknął się zdziwiony
nagłą zmianą kontekstu rozmowy. – A, mi.
Dobrze. Miło, spokojnie i ciepło. Nikt tu
nie pali ognia, to pewnie w glorii gwiazdy
postoję tu jeszcze parę ładnych lat. A tak
wracając do teraźniejszości, powiedz mi, co
to za miłość, w której jesteś taką
ekspertką? – zapytał przechodząc za
przykładem sosny do okoliczności dnia
dzisiejszego.
– Była kiedyś dawno temu pewna
księżniczka, która nazywała się
Szeherezada. Wyszła za mąż za chorobliwie
zazdrosnego króla Szahrijara. Tak
zaciekawiła go swoimi opowieściami, które
opowiadała przez tysiąc i jedną noc, że w
końcu uwierzył w jej prawdomówność, miłość
i wierność.
– A czy ty możesz mi, co nieco
opowiedzieć? – zapytał nieśmiało.
- Czyżbyś był zazdrosny? – odparła
podchwytliwie, po czym oboje zaczęli się
śmiać.
Po jeszcze kilku następujących po sobie
przekomarzaniach książka zaczęła swoją
pierwszą opowieść, która zakończyła się
dosłownie chwilę przed zgrzytem klucza w
zamku. Każdej następnej nocy, a właściwie
tuż po odejściu ostatniego człowieka, od
wprawnie podrzeźbianej korony, po odrobinę
niestarannie przykręconą nóżkę, regalik
cały zamieniał się w słuch i z wypiekami na
dębowej twarzy kontemplował kolejne
opowieści swojej ukochanej. Tych
niezapomnianych nocy było jednak jedynie
siedem, gdyż z magazynów dotarła kolejna
paczka i pani Basia nie bacząc na rzewne
skrzypienie regalikowych zawiasów zmieniła
wystrój ekspozycji z nowościami. Książka z
opowiadaniami Szeherezady została
bezpardonowo rozebrana z pięknej obwoluty,
która trafiła do szuflady kierowniczki,
jako materiał na przyszłą gazetkę ścienną,
a następnie odziana w szary papier i
powędrowała na półkę stojącą niedaleko
niewielkiego okna, z której to raz po raz
rzucała tęskne spojrzenia w stronę
opatrzonego wywieszką „NOWOŚCI WYDAWNICZE”
mebla. Była dość popularną książką, zatem
bardzo często zdejmowano ją z półki i w
ręku coraz to nowego amatora orientalnych
opowieści pokonywała drogę tuż obok swojego
ukochanego. Jego tkliwe spojrzenie było dla
niej jedyną nagrodę za poplamione kartki i
pozaginane rogi. Czasami korzystając z
głuchego telefonu wymieniali ze sobą kilka
czułych słów i tak na odległość, przez
następujące po sobie tysiące smutnych dni
trwało ich nieprzemijające uczucie.
Ktoś by pomyślał, że gorzej, a nawet
głupiej to już być nie może. Jednak z
przykrością stwierdzam, iż dana osoba
trwając w swym przekonaniu, mogłaby się
grubo pomylić. Bowiem któregoś jesiennego
dnia do biblioteki zawitał nasz stary
znajomy, pan Kazimierz. Był oczywiście, jak
to bywało w jego zwyczaju delikatnie
podchmielony. Naruszał oczywiście swym
zachowaniem jakiś tam kodeks, jednak lata
mijały, a on pracował dalej najpewniej z
uwagi na to, iż posiadał rozliczne
zdolności charakteryzujące złotą rączkę,
oraz potrafił tą meandrującą w okolicach
uzależnienia przypadłość zinterpretować
swoim przełożonym, jako niegroźną
fanaberię. Jego obecność w bibliotece
bynajmniej nie była związana z nagle
odnalezioną miłością do książek. Ot po
prostu, przyszedł, by naprawić jedną z
półek, która nagle zaczęła się
niebezpiecznie chybotać. Widocznie
wczorajsze spożycie płynu procentowego było
odrobinę wyższe niż zazwyczaj, bo praca
jakoś nie szła mu zbyt sprawnie. Coś tam
stukał, przesuwał, jednak mebel dalej
stwarzał wrażenie niestabilnego. W końcu
korzystając z pomocy bibliotekarek opróżnił
całą półkę i znalazł poważniejsze
uszkodzenie, do którego naprawy, z powodu
na nieuchronnie zbliżającego się fajrantu
zabrał się z wyjątkowym zapałem. Kobiety z
uwagi na to, że remontowany regał zajmowały
książki raczej nie za często wypożyczane
udały się do łazienki by z dłoni i ubrań
usunąć plamy kurzu do tej pory sprytnie
ukrytego w zakamarkach woluminów. Pan
Kazimierz tym czasem umiejętnie, choć
niezbyt fartownie wykorzystał ich
nieobecność, by czym prędzej zapalić
ulubionego „Sporta”. Słysząc zbliżające się
kroki, by uniknąć zasłużonego ochrzanu
pośpiesznie o obcas przygasił peta i
niedopałek wyrzuci do stojącego obok kosza
na śmieci. Zdaje się, że zrobił to dość
niedbale. Finał całego zajścia stanowiły
płomienie, które pilnujący zamku strażnik
pan Józio spostrzegł podczas nocnego
obchodu. Całe szczęście, że znalazł się w
odpowiednim miejscu i względnie o właściwej
porze, bo nocny pożar był jeszcze na tyle
niewielki, iż udało się go ugasić dwoma
wiadrami wody. Straż pożarna, która
przyjechała na jego wezwanie oddymiła
jedynie pomieszczenie i pogratulowała
czujności. Do strat poniesionych przez
bibliotekę w wyniku pożaru można było
zaliczyć doszczętnie spalony kosz na
śmieci, wypaloną dziurę w podłodze,
okopcone ściany, które właściwie i tak
miały być niedługo malowane i dość znacznie
nadpalona jedna ze ścianek regaliku. Tym
smutnym zbiegiem okoliczności dotychczasowy
król biblioteki stracił nagle wszelkie
swoje tytuły i w niesławie został zesłany
do ciemnego lochu pod zamkiem, gdzie
targany tęsknotą za ukochaną, pod stertą
połamanych krzeseł spędzał czas
niezasłużonego, acz raczej dożywotniego
wyroku. Właściwie mógłby to już być koniec
opowieści gdyby nie to, że mieszkająca na
samym dnie serca, drwiąca ze wszystkich
napotkanych przeciwności, szalona swoim
optymizmem nadzieja. Ta sama, która potrafi
znaleźć wyjście nawet w sytuacjach, gdzie
ludzkie oczy tego rozwiązania, pomimo
kropel potu na czole nie umieją odnaleźć.
Nadzieja, która razem z wiarą i miłością
sprawiają, że na pozór smutny i
beznadziejny świat rozkwita nagle kolorami
tęczy.
Cdn.
Komentarze (15)
Ciekawa historia, gratuluję pięćsetki, pozdrawiam
serdecznie.
I jeszcze gratuluję "stuknięcia pięćsetki"!
Co przyniesie los regalikowi, który ma nadzieję na
poprawę sytuacji?
Z przyjemnością przeczytam kolejną część opowieści.
Pozdrawiam serdecznie, Poeto.
Czytałam cięgiem, trudno się oderwać:)
Wszystkiego dobrego:)
Ależ się wzruszyłam...
przeczytałam z takim dziecinnym przejęciem...lecę
dalej :)
Takie zakończenie przewidywałem, ale u Ciebie się nie
skończyło. Ciekawy jestem dalszego ciągu.
No i gratulacje!
Przeczytałam wszystkie części z ciekawością. Brawo za
pomysł i wykonanie !
Gratuluję pięćsetnego wiersza. Pozdrawiam ciepło :)
Ciekawa kolejna część, szkoda, że regalik został
nadpalony, cóż ludzie lubią bezmyślnie wzniecać
pożary...
Gratuluję 500 wiersza, choć msz ważniejsza jest
jakość, nie ilość wierszy, mnie nie imponują tysiące
napisanych wierszy, lecz fakt, czy są one dobre, ale
Twoje pióro msz jest ok.
Pozdrawiam wieczornie, Sławku.
Pisz Poeto tak samo wspaniale aż do końca świata.
Twóż z pasją i radością.
Żyj szczęśliwie :)
Pozdrawiam serdecznie Ula :)
Dopiero teraz doczytałam, że to pięćsetny wiersz.
Gratulacje.
...opisujesz...i gratulacje z okazji 500...
Gratu!! Życzę 1000 ca.
Głos mój i szacun jest twój!
Przeczytałam z zaciekawieniem o zakręconych kolejach
losu drzew znad leśnego jaru.
A z Okazji Urodzin Wszystkiego wymarzonego. I duuużo
zdrowia.
Jednak już przeczytałam...ciekawie odpisujesz jak
miłość rozdzielona się odnalazla między drzewami...mam
nadzieję na piękne zakończenie...pozdrawiam ciepło GP.
A u nas kolejek nie ma,
ale to nie znaczy że jest pusto.
Fajne te przekomarzania.
Już 500- o to super, gratulacje że ho ho.