brak słów
Jeden z moich najbardziej spontanicznych wierszy, na kolanach w autobusie
Milczenie- wieczne milczenie...
O tym marzę
O tym śnię
Poniżenie- całkowite poniżenie...
Tak często
Spotyka mnie
Pustka- bezdenna pustka
W swoje szpony
Wciąga wciąż
Bezduszność- ludzka bezduszność
Osacza mnie
Jak rajski wąż
Tyle ludzi mnie otacza
Zaciścnięty krag serc z kamienia
Zakochani...Któż to?
patrzą się na siebie z wyzszością
Że niby sa lepsi...Bo są razem?
Z rąk do rak
Z ust do ust
Przekazują to uczucie
MIŁOŚĆ?!
A cóż to takiego?
Kilka tygodni, miesięcy
Wpatrywania się w siebie
Oddawanie się młodzieńczej
Potrzebie zaspokajania ciała
i tyle???
A więc wyrzekam się tego
Ironicznego uczucia
Jakim jest matka naiwnych
Obłudna!
Zakłamana zdzira!
Osacza każdego z nas obiecując szczęście
Radość, dwustronne upojenie
A potem odbiera wszystko to co dała
A i jeszcze więcej
Nawet życie
KONIEC
brak słów
Za bardzo boli...
luty 2005
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.