Całą faunę mam
Już to przykrył śnieg,
to co było wtedy, gdy wierzyłam.
Gdzieś pod warstwą tej płytkiej, malutkiej
warstwy smutku.
Biały kolor - zabarwiony krwią
i odcięte skrzydła, jak u orła,
który wzbił się i spadł
bo
nie zdążył...Był jeszcze pisklęciem.
I tysiącem wulkanów wybucham
ilekroć się uczę ciebie na pamięć
i gdy księga twych tajemnic, znów jest
zamykana...
I tysiącem wulkanów wybucham
ilekroć nadchodzi ta godzina,
kiedy bramę otwierają...
zardzewiałą już...od krainy uczuć twych.
Proszę Orfeuszu...
Czy mogę tak Cię nazwać?
Delikatnym szeptem rosy
pragnę Cię zatrzymać.
Orfeuszu, nie uciekaj!
Ja po swojej stronie mam już całą
faunę...
Ona Cię zatrzyma.
Po omacku, jakby w sidłach
wiję się z bólu,
bo niegodna jestem tego,
aby z Tobą leżeć.
A jednak leżę...
I sennie mi tak...
Budzę się.
Gdzie?
-Na śniegu mój drogi się budzę, pod tą
warstwą smutku.
-A więc odejdź, giń - nic tu po Tobie...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.