Chłopak z ulicy...
Kiedy był małym chłopcem
Biła go mamusia
Kiedy był małym chłopcem
Nie miał tatusia.
Kiedy był małym chłopcem
Nikt go nigdy nie przytulał
Kiedy był małym chłopcem
wyświetlił mu się dzień pełen
podciętych skrzydeł, złamanych serc ...
Na ulicy nowy dzień.
Na ulicy liczy się.
na pewno przyjaźń ja i ty
na pewno miłość,
i to, że chciałby wolnym być...
[...]
Na ulice zajrzał cień
Widzę wokół siebie twarze
Pełne marzeń i bez marzeń...
Widzę też małego chłopca
Podniesiona głowa i uśmiech szczery
Chodź ma dziurawe buty
I nie ma, za co nowych kupić....
To, co on widzi jest niewidzialne
To, o czym marzy bardziej niż marne
To, co go bawi to proste dźwięki
Kluby zabawy i ładne panienki...
I chciałby w życiu mieć same miliony...
Bo to, co pragnie nie jest mu bliskie
Bo to, co pragnie jest oczywiste
Pragnie mieć wreszcie pełną miskę
Kochaną mamę i swego tatusia
I nowe buty i w szkole szacunek...
A zamiast tego dostał chłopaczek
Od życia po dupie bolesnym batem
Pijaną matkę dziurawe buty...
Szarą ulicę i nie miał tatusia...
I został mu tylko sznurek parciany pod nie
Obecność pijanej mamy...
Wziął z kuchni stołek na ruchomej nodze
Zawiązał pętlę i włożył głowę...
Teraz czytają o tym w gazecie...
Znów temat gorący się toczy...
To znieczulica naszego prawa
Przyznaje się w oczy o swej nieudolnej
(bez)pomocy!
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.