Część 1
Rozmokła tęcza,
wśród cielistych barw.
Przetarł się księżyc,
od blasku gwiazd.
Odeszła miłość
skąpana przez łzy.
Czy to ja siebie zabijam?
Czy zabijasz mnie Ty?
Niewidzialne cienie,
te zwiędłe już kwiaty,
czy ja się kiedyś zmienię,
i będzie jak przed laty?
Niczym jak głupiec,
ufam że los,
nie pozwoli Ci uciec,
ni naprzód, ni w skos.
Gdzieś między drzewami,
głos, kaznodzieja,
że nic między nami,
że próżna nadzieja.
A ja ufam tej próżności,
i złudna mam nadzieję,
że część tej miłości,
na papier przeleję.
O patrz! Tu deszcz!
A tam błyskawica!
Widzisz? I wiesz,
zalana marzeń ulica.
Rozniosło, w półmrok,
wdzięczne westchnienia,
jeden już krok,
do miłości - więzienia.
Nie widzę innych osób,
nie patrzę ludziom w oczy,
lecz widzą swój sposób,
na nienawiść, co kroczy.
Podążam za błękitem,
widzę łunę jasną,
chcę zdążyć przed świtem.
Czy to światło zgasło?
To nic nie szkodzi.
Serce mego skrucha,
choć ledwo chodzi,
nie boi się żadnego ducha.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.