drażetki rozdrażnienia
szelest stał się nieznośny
a chlust morderczy
widzę szkliste gałki oczne
na skórze asfaltowy śmiech
jestem w tym sama
jestem sama ze sobą
sobą być nie umiem
jestem sama w sobie
wszystko przemija
ty też przemijasz
mijasz
mnie w biegu
mijasz mnie uśmiechem
oplatasz sztucznością
jesteście lepcy i plastikowi
przychodzicie i odchodzicie
zostają po was kubki po wypitej herbacie
w milczeniu
zmywam wasze grzechy i myśli
nie mogę zmyć z siebie wrażenia
że się do tego świata nie mieszczę
tylko rozpuszczam językiem
drażetki rozdrażnienia
zaciskam pięści
uderzam w stół a nożyce milczą
wielokrotnie
przekorny świat zapisany hukiem
i atomową bujdą
nie rozumiesz? i dobrze
nie chcesz
nie zniósłbyś
czuć tak wiele jak ja
to jest nieprzeniknione
to jest efemeryczne
a prawda odegła o lata świetlne
drżę bojąc się ciepła waszych rąk
działacie na baterie i nie macie
sumienia
i nie macie serca
ani czekoladowych policzków
tylko zasuszone kwiaty
i zasuszone spojrzenia
jestem zmęczona udawaniem
udawaniem zadowlonej
jestem zmęczona próbami
by przywłaszczyć sobie
wasze osobiste szczęście
po raz kolejny ginie horyzont
po raz kolejny rozmywają się krawędzie
raz po raz rozsuwa się wszechświat
raz po raz Cię tracę
znowu znowu znowu to przeżywam
znowu znowu znowu chce uciec
bo mam dość suchych ust
i założonych rąk
chce oddetchnąć
odetchnąć naszym wspólnym niebem
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.