Droga
cnotą wielką obdarzony kalumnie na boku
zostawiam
unosząc głowę w niebo dumny z siebie jak
bohater
idę ulicą stąpając po mokrym betonie
omijając dziury
w głowie tłum myśli łokciami się
rozpycha
… oddycham
z wielkim trudem unosząc powieki z nad oczu
przekrwionych
niewyspane ciało w udręki uścisku jękiem
niesłyszalnym
każe zawrócić lecz dalej iść zacna
przywara dyktuje
idę więc wzrokiem błądząc po ulicy
błagalnych myśli
… koszmar się ziścił
cnotą wielką obdarzony skurczem boleśnie
pochwycony
omijam to co jeszcze pięknem niewidzialnym
ostało
jakby nie istniało … wspaniały świat
miny porozstawiał
smak błagalnej tęsknoty, nadziei
poskromiony
… zawróć! rozum omamiał
patrzcie idzie głupiec, nieudacznik cnotą
obdarzony
śmiechu spojrzeniem obrzucony lecz
zadowolony
do domu zawrócić nie zdołam za ciężka
droga
jeszcze metrów kilka oczy mnie poniosą
może
… pomóż proszę mi Boże
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.