Dziwne wypadki z przeszłości cz. 2
Moja pierwsza dziewczęca miłość.
O tak. Pierwsza miłość potrafi zawrócić w
głowie. Widzimy tylko same ideały i nie
wyobrażamy sobie, aby nasz wybranek miał
jakąkolwiek wadę. Bo przecież gdyby miał,
to byśmy go nie kochali, prawda?
Jak każdy i ja miałam swoją pierwszą
dziecięcą miłość. Miał na imię Szymon i
mieszkał za kościołem. Jego rodzina była w
głębokich względach nie tylko kościoła, ale
i naszej małej mieściny, gdzie wcześniej
mieszkałam do czwartej klasy podstawowej.
Obiekt moich westchnień miał rozmarzony
wyraz twarzy, rozbiegły wzrok, choć nie
zez, cudne niebieskie oczy z blond czupryną
i najdelikatniejsze usta pod słońcem.
Niczym jedwab otulała je rozkoszna
jasnoróżowa powłoczka, która w ogóle nie
zwracała na mnie uwagi. O tak. Z Szymona
był niezły lowelas. Kochała się w nim chyba
każda dziewczynka z klasy i ja na przełomie
drugiej i trzeciej klasy się w nim
zadurzyłam.
Kiedy tylko koleżanki z klasy zauważyły
moje zainteresowanie, natychmiast jakby
piorun w nie strzelił, zaczęły się z nas
naśmiewać. No bo jak zareagować w tak
młodym wieku? Nieraz się obrażałam, ale
potem przestałam zwracać na nie uwagę,
tylko całą moją nieskalaną miłość skupiłam
na pisaniu pięknych, moim zdaniem, wierszy,
których nigdy nie ujrzał. Siedziałam za
drzwiami na oknie na korytarzu i dumałam
nad swoim dziewczęcym uczuciem, które nie
tyle mnie zaskoczyło, bo byłam pewna, że
kiedyś się zakocham, ale nie sądziłam, że
to on będzie obiektem moich westchnień.
Czasem on sam zaczął zwracać na mnie swoją
uwagę, niby przypadkiem przechadzając się
korytarzem i zerkając w moją stronę, aby
się upewnić, czy na niego patrzę. I jak na
ironię, w ogóle wtedy na niego nie
patrzyłam. Zdawałam sobie sprawę, że skoro
do tej pory nie zwrócił na mnie swojej
uwagi, to nigdy tego nie zrobi. Może i
byłam dzieckiem, ale nie chciałam karmić
się mrzonkami, które oplatałyby mój mózg
niepotrzebnymi fanaberiami. W szkole
przestałam na niego patrzeć a na lekcjach,
bo był w mojej klasie skupiłam się na
słuchaniu nauczyciela, bo z tego
przynajmniej miałam jakąś korzyść w postaci
dobrych ocen. W tym też czasie zaczęłam się
uczyć lepiej niż zazwyczaj, co spowodowało,
że to on zaczął zawracać na mnie uwagę.
Widziałam to, bo częściej patrzył w moją
stronę, a gdy rozmawiałam z innymi kolegami
z klasy, bo nie byłam typową dziewczynką,
która bawi się tylko z dziewczynkami, niby
przypadkiem coś akurat chciał od tego z kim
rozmawiałam. Potem odczułam to, jakby był o
mnie zazdrosny.
Po pewnym czasie, chyba już w trzeciej
klasie, spotykaliśmy się z kolegami i
koleżankami z klasy w pewnym parku, do
którego chadzaliśmy codziennie. Urzekały
mnie owocowe drzewa, które zakwitały na
wiosnę i w odwdzięczeniu, że ich nie
niszczyliśmy, dawały nam pełno owoców latem
i jesienią. Gruszki, jabłka, czy śliwki
były dla nas ogólnie dostępne, gdyż parkiem
nie zajmowała się wtedy gmina. A my ciekawi
świata, lubiliśmy patrzeć na cztery duże
stawy porośnięte trawą i rzęsą, która
zabrała dwa cenne życia z naszej mieściny.
Dwie zagubione w alkoholu dusze leżały
wciąż na dnie, podczas gdy ich ciało
rozkładało się na cmentarzu. Podczas pełni
w nocy można było wyczuć, że ktoś nas
obserwuje, choć nikogo nie było w pobliżu.
Czuło się na plecach oddech szaleństwa,
które nie robiło nikomu krzywdy, a i
znikało zazwyczaj w miejscu, gdzie ta dusza
tkwiła na dnie. Jakby wskazywała, że tam
była. Tam oddała swój ostatni oddech.
Pomiędzy stawami znajdował się taki
strumyk. Nie głęboki, może do kolan było w
niej wody. Stojąc na mostku oddzielającym
stawy, lubiliśmy spoglądać na małe rybki,
które w tym strumyczku pływały. Nie raz
wchodziliśmy do niego chcąc złapać jedną z
rybek i nie jeden raz nam one uciekały. I
również tego dnia byliśmy tam w kilkoro,
między innymi była tam moja sympatia. Wtedy
też jedna z koleżanek powiedziała, że jeśli
przejdę ten strumień na boso od początku do
końca, będzie to oznaczało, że mi na Szymku
bardzo zależy i nie są to tylko droczenia z
mojej strony. Druga osoba dodała, że gdy go
przejdę, to dostane od niego buziaka, na co
Szymon zrobił wielkie oczy, ale się
zgodził. Byłam wkurzona na intrygę, którą
wyczułam, że zaplanowały wcześniej, ale
przyjęłam wyzwanie. Będąc w trzeciej klasie
podstawowej zgodziłam się na wyzwanie, aby
zrozumiały, że nie igram z niczyimi
uczuciami. One grały teraz z moimi, jednak
widok mojej sympatii dogłębnie się nad tym
zastanawiającej co zrobię, przekonał mnie,
że to nie ja będę upodlona, tylko one,
skoro wyzwanie wykonam. Umówiliśmy się
tylko na następny dzień, bo była to sobota,
a w obecnej chwili nie miałam odpowiedniego
stroju. Wiedziałam, że mi nie wierzą, że
przyjdę, a ja wiedziałam, że przyjdę i go
przejdę, choćby nie wie co. I nie zależało
mi wcale na wygraniu zakładu, ale na
udowodnieniu innym, że gdy się kogoś darzy
uczuciem, można dla niego poświęcić wiele.
Czasem nawet własną godność.
Następnego dnia założyłam krótką
spódniczkę, koszulkę i sandałki. Ku mojemu
zdziwieniu przyszła prawie cała moja klasa
wraz z moim lubym. Zanim zdjęłam sandałki
podszedł do mnie i powiedział, że nie muszę
niczego robić, bo on mi wierzy. Myślicie,
że go posłuchałam? W życiu. Dla mnie sprawy
zaszły za daleko i nie wyobrażałam sobie,
abym miała teraz zrezygnować. Dla mnie
samej w serduszku zranionym przez innych,
toczyła się walka o prawdę swoich uczuć.
Sama obecność lubego tylko utwierdzała mnie
w przekonaniu, że dam radę. Pamiętam, że
odparłam mu wtedy ,, Nie wierzysz, że to
przejdę, czy w to, że cię kocham?”. Po tych
słowach zdjęłam sandałki i od początku
jednego mostku zaczęłam wchodzić do zimnej
wody sięgającej nawet powyżej kolan, gdzie
potłuczone butelki walały się na około, a
pijawki zaczęły próbować się przyssać do
moich stóp. Nieraz niezgrabnie omijałam
porośnięte krzewy w wodzie, które zgrabnie
uniemożliwiały mi spokojne przemierzenie
przeznaczenia.
W połowie drogi coś mnie mocno zabolało w
duży palec u nogi. Wyjęłam nogę z wody i
oczom moim ukazała się krew i mocno nacięty
skrawek palca. Dziewczyny spanikowały i
wołały mnie abym jak najszybciej wyszła z
wody. ,, Dam radę” odpowiadałam idąc w
zaparte. Mój luby również się przestraszył,
lecz odszedł mówić, że nie może na to
patrzeć. Doszedł do mostku pod którym było
maleńkie przejście w postaci rury. I ja
doszłam do tamtego miejsca. Mówili, że pod
mostem nie przejdę, bo tam pełno pająków i
innych robali, których się przecież bałam i
boję do dziś. Podburzona jeszcze bardziej
zgarnęłam stosy pajęczyn i wsunęłam się w
kanał około dwu metrowy. Wychodząc byłam w
pajęczynach i w środku trzęsłam się ze
strachu przed tym, co widziałam tam w
kanale, ale dałam radę. Z bolącym palcem za
którego wiedziałam, że oberwie od rodziców,
parłam na przód do samych stawów, gdzie
trasa do przebycia dobiegła końca.
Nie wiem czemu, ale bili mi brawo. Kilkoro
chłopców stwierdziło, że chciałoby mieć
taką dziewczynę jak ja, która zdolna jest
do takich poświeceń. Zebrali nas w koło,
mnie i mojego lubego, abyśmy odbyli
obiecany pocałunek. Krzyczeli kilka razy, a
ja stałam naprzeciw kogoś, kogo darzyłam
wielkim uczuciem i patrzyłam mu prosto w
oczy. A gdy się w końcu zdecydował,
odparłam, że rezygnuję. Nie wiem kto był
bardziej zaskoczony, oni czy sam Szymon.
Mówili, że nie można zrezygnować, bo słowo
się rzekło i nie mogą się doczekać
pocałunku.
- Ale ja już nie chcę- odparłam i
odeszłam.
Na szczęście woda przemyła mi ranę tak
dobrze, że prawie nie krwawiła. Co nie
znaczyło, że nie kuśtykałam, bo bardzo
szczypała. Mimo ich protestów poszłam do
domu, zawinęłam sobie bandażem palec i jak
gdyby nigdy nic, zrobiłam sobie kanapkę z
dżemem. Babcia pytała mnie, czy coś się
stało, to powiedziałam, że bawiliśmy się w
parku i chyba muszę się przebrać. Pokiwała
głową i nic więcej nie mówiła. Rodzicom nic
nie powiedziała, bo wiedziała, że odwagę i
brojenie odziedziczyłam po niej. Domyślała
się, że coś tam narozrabiałam, ale dała mi
spokój. Potem przyszła z plasterkiem i wodą
utlenioną i kazała mi przemyć ranę. Sama
tego nie zrobiła, bo brzydziła się krwią.
Gdy komuś coś się stało babcia zazwyczaj
wymiotowała i uciekała do swojego pokoju,
bo nie mogła na to patrzeć.
W poniedziałek w szkole wszyscy mi
gratulowali odwagi. Koleżanki przestały się
mnie czepiać, a chłopcy witali się ze mną
mówiąc ,,,szacun”. Szymon na kolejnej
przerwie podszedł do mnie i powiedział, że
chciałby się ze mną spotkać i porozmawiać.
O szesnastej w parku przy mostku. Przyszłam
ciekawa, co było tak ważnego, że nie mógł
mi tego powiedzieć w szkole. Czekał na
mostku uśmiechnięty i zdenerwowany
jednocześnie, bo co rusz rozglądał się na
boki. Zabrał mnie do zarośli fioletowego
bzu i kucnęliśmy na trawie.
- Dlaczego to zrobiłaś?- Zapytał patrząc mi
głęboko w oczy.
- Przecież wiesz- odparłam zauważając wokół
nas zużyte butelki od alkoholu, setek i
chyba zużytych prezerwatyw. Nie było to
najromantyczniejsze miejsce do rozmowy i
czułam się tam strasznie nieswojo.- A o
czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Chciałem spłacić swój dług- powiedział i
kucnął bliżej, a potem mnie pocałował.
Nie wiem jak każdy z was wyobraża sobie ten
pocałunek, ale powiem wam, że był to
dłuższy całus, podczas którego żadne z nas
nie poruszało ani ustami ani niczym innym.
Kiedy się ode mnie odsunął, wciąż czułam na
ustach te jedwabiście gładkie wargi,
których nie wyczułam nigdy ani od ciotki,
ani mamy, ani nikogo z rodziny. Miliony
motyli wzbiły się w moim żołądku ku górze
rozgłaszając cudowną nowinę mojej miłości.
Rozbita butelka nie była już tylko butelką,
ale porzuconą nadzieją jednego z
nieszczęśników, którzy ją tam pozostawili.
Współczułam ich właścicielom, że nie mogli
przeżyć tak wspaniałej chwili jak pierwszy
pocałunek. Potem natomiast nastąpiła
rozmowa, która wywołała we mnie nieco
kontrowersji.
- Ale obiecaj, że nasz związek pozostanie w
tajemnicy.
Popatrzyłam na niego nieufnie. Setki motyli
odleciały jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki i znów byłam w
zwykłych krzakach bzu pośród
najzwyklejszych śmieci.
- Ale dlaczego? Wstydzisz się mnie?
- Nie, nie o to chodzi. Po prostu nie chcę,
aby ktoś to popsuł. Wiesz jak to jest w
naszej szkole. Zaczną rozgłaszać głupie
plotki, bo będą zazdrośni.
- Aha- odbąknęłam tylko podnosząc się i
wychodząc z bzu. On podążył za mną i znów
się porozglądał.
- Do zobaczenia w szkole- powiedział i
odeszliśmy w zupełnie innych kierunkach. Ja
przystanęłam znów na mostku i popatrzyłam
sobie na te maleńkie rybki w strumyku.
Gonitwa myśli rozpoczęła swój bieg w bardzo
różnych kierunkach. Słowa z mojej głowy
falowały od pocałunku do tajemnicy i tego
dziwnego miejsca, gdzie mnie zabrał.
Skaleczony palec wciąż bolał, a mnie
zaczęła nachodzić dziwna myśl, że nie
wszystko jest takie, jakby się chciało
wydawać.
Następnego dnia w szkole koleżanki męczyły
mnie pytaniami, dlaczego zrezygnowałam
wtedy z pocałunku i czy to oznacza, że
teraz się z nim spotykam. Nic nie odparłam,
bo wciąż miałam w głowie smak jedwabistych
ust oplatających moje wargi. Fala gorąca
wciąż przelatywała przeze mnie od góry do
dołu i trudno było zamazywać uśmiech
cisnący się na twarzy. Mimo tego wytrwałam
i niczego im nie zdradziłam. A po szkole
jak zwykle poszliśmy do parku z
koleżankami. Po drodze zgarnialiśmy naszą
paczkę, która tego dnia miała się
zmniejszyć. Jak zwykle ja najodważniejsza z
otoczenia, poszłam po swojego lubego do
domu, lecz już z progu uleciał mi zapach
niepokoju. Jakby ten topielec ze stawu
dmuchał mi chłodnym powietrzem w ucho
zapowiadając złe wieści.
- Idziesz z nami do parku?- Spytałam jak
zwykle.
- Nie- odparł zawiązując swoje dłonie na
wysokości pasa. W jego oczach nie
dostrzegłam tej iskierki, co dnia
poprzedniego. Jego zamglony wzrok był teraz
strasznie pobudzony złymi emocjami.
- A co się stało?- Spytałam autentycznie
zdziwiona jego zachowaniem. Jego chłodem,
który zagościł w mojej duszy, całkowicie
wypierając radość dnia wcześniejszego.
- Nie udawaj, że nie wiesz. Powiedziałaś
im, że się spotkaliśmy- odparł chłodno
nawet na mnie nie patrząc.
- Co? Chyba żartujesz? Niczego nikomu nie
powiedziałam- odparłam cofając się do
tyłu.
- Nie mogę żyć z kimś, kto mnie
okłamuje.
- Ale ja cię nie okłamuję- upierałam się.-
Może ktoś nas widział.
- Już nie warto, nie rozumiesz? Nie mam do
ciebie zaufania- odparł, a ja czułam, jak
moje serce z miejsca kamienieje oblane falą
goryczy i nienawiści, którą do niego
poczułam. Skoro on mi również nie wierzył,
to jak mogłam coś do niego czuć? Nic
ciepłego już bym z siebie nie wydusiła.
- Jak chcesz. Ale pamiętaj, że to nie ja to
zepsułam- odparłam i z gulą w gardle
odeszłam do koleżanek. Powiedziałam im, że
nie chciało mu się iść z nami. Była to
prawda.
Ten dzień nauczył mnie jednego. Zwątpienia.
Nie w uczucia, tylko w szczerość i prawdę,
która niczego tutaj nie budowała, a wręcz
przeciwnie. Byłam tak zła, że nie chciało
mi się z nimi długo chodzić. Po kilkunastu
minutach poszłam do domu wykręcając się
bolącymi nogami. Namawiali mnie, abym
została, ale już ich nie słuchałam.
Wróciłam do domu zdruzgotana i zaczęłam
pisać wiersze o niesprawiedliwej miłości.
Od tamtej pory zaczęła się moja przygoda z
wierszami. Przelewałam swoje uczucia na
papier, bo tylko on mi wierzył. W szkole
nie patrzyłam na Szymona, bo nie było
warto. Widziałam jednak, że i on był nieco
przybity. Czasem patrzył na mnie dziwnie,
jakby się zastanawiał, czy mówiłam mu
prawdę. Fakty musiały jednak mówić
przeciwko mnie, a on w nie wierzył. Ja
każdego dnia spisywałam tysiące
przepełnionych goryczą słów, które tworzyły
wiersze rymowane. I mimo iż minęło już
dobre dwadzieścia lat, moja siostra nadal
je trzyma. Jest tam wiele wierszy, które
zawierają imiona osób moich westchnień. Nie
wstydziłam się pisać o konkretnych osobach,
bo chciałam być choć sama ze sobą szczera.
Zapisywane linijki odznaczały swój czas na
moim życiu tworząc szereg przeróżnych
historii w różny sposób zakończonych.
Czasem przeze mnie, a czasem poprzez los.
Pamiętam nawet jak siostra dostała nagrodę
w czwartej klasie za dorośle napisany
wiersz o miłości. Dopiero po latach
pokazała mi, że to był mój wiersz.
Wybaczyłam jej. W końcu to był tylko
wiersz. Kawałek rozpoczętej, bądź
zakończonej historii, wyrwanej z mojego
życia. Do tej pory piszę je zazwyczaj
biorąc pomysły z obecnych sytuacji, które
aktualnie przeżywam. Czasem coś dodam z
wyobraźni, ale to naprawdę czasem. Staram
się być sobą, choć może nie. Jestem sobą i
piszę szczerze, bo wydaje mi się, że tylko
wtedy nie zatracę swojego jestestwa.
Dla ciebie moje serce bije,
Otulam myślą twoją szyję,
Czasem w śpiewie się zatracę,
Gdy cię długo nie zobaczę.
W podmuchu wiatru szukam oparcia,
Nie ma uczucia nie do zdarcia,
I gdy sen otula moją świadomość,
Ja marzę o tobie innym na złość.
Mam nadzieję, że wasze pierwsze pocałunki
były o niebo lepsze i w dużo
przyjemniejszych okolicznościach.
Pozdrawiam
Komentarze (5)
Bardzo ciekawe opowiadanie.
Pozdrawiam :)
Wiersze też będą. Miło mi, ze się podobają:-) Dziękuję
za odwiedziny:-)
Ciekawie napisane wspomnienia pierwszych uniesien.
Ladne.
Wole jednak Twoje wiersze, jezeli moge wybrac.
Pozdrawienia :)
Tak to prawda nikogo to nie ominęło. Pozdrawiam
serdecznie.
Każdy z nas miał pierwszą miłość i pierwsze
elektryzujące pocałunki. Fajny tekst. Pozdrawiam.