Ekspiacja
Ze mnie znów szydzą, ironią poją,
że niby z jakiś innych gwiazd jestem,
że świat postrzegam z innej perspektywy
i widzę inaczej, niż zwykle oczy widzą.
Ja ciągle płynę na pustej barce życia,
z piersi wyrywam skargi i przekleństwa
na ślepców wiarę w ciemność bezgraniczną
i na tych co widzą bezdenną mroczność.
Bo wciąż mi za mało jest nieba błękitu,
co się lazurem nade mną rozpościera.
Bo wciąż mi brakuje niezwykłości bytu,
jakiegoś porywu, by odszedł pesymizm.
Chcesz, kpij i ty z mej chmurnej duszy
i hardą butę obnoś wśród szkieletów.
Dla ciebie słońc jasność świeci
przecież,
ja do ciemności nie mam obiekcji.
Nie wznoszę modłów do Bogów świata
o zmiłowanie ogromne, łaskawe.
Opoki zimne, strzaskane niech padną,
we mnie dysonans skamieniały skona.
A cała reszta wszechświata poczęta
niech się w odmętach chaosu zanurza,
ja, jak zgubiony w przestrzeni pielgrzym
tak pokutując, w niepamięć zmierzam.
I niech szydzą dalej, nie jestem w
stanie
do serca zabrać wszystkie przekonania
tych pustych twarzy i dusz fałszywych,
ja los wędrowca mam zapisany.
I powędruję tam, gdzie codzienność
zlewa się w jedno z nikczemnością.
A wam podziękuję za tajniki wzgardy
i zmartwychwstanie dawno już zmarłe.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.