Fale...
Upadały, jakby betonowe płyty,
ciężkie, mokre, granatowe,
rodziły krzyk, jakby umierały
rozsypując się na krople bursztynowe.
Słońca już nie było,
świecił się tylko jego konający kark,
rozpalał jeszcze na czerwono
ten okropny, wodny szał.
Szarpane wichrem niespokojnym,
rozczochrane, nieuprasowane,
wyły jakby chciały wojny,
wściekłością spryskane.
A ja niemy, wstrząśnięty
na dziurawej tratwie stałem,
i bałem się, bałem!
Rozgniatały siebie same,
z białymi grzywami jakby konie,
dźwigały tony piany i szalały, szalały
furie,
a z gardła im śmierć wypływała, już
spokojnie.
Wiedziały, że są chwilą
i dawały się nieść gniewnym skrzydłom,
upadając nie wracały,
a te nowe już szaleństwem spętane,
po tych konających zachłannie deptały...
Później na dnie je wszystkie widziałem,
wodą zwykłą były, już nic nie słyszałem,
głębią opętane konały,
wplątane w siebie same - hybrydy,
ciszą się rozlały!
Komentarze (4)
..Wspaniale napisany wiersz ... fale które niszczą
pochłaniają ,,zatapiają .. i z tej pozycji ..z dna ..
zapada cisza..już nie ma z kim walczyć..
Mocne słowa i treść mądra się w nich chowa..:):)
Wiersz jakże inny od wszystkich, dobrze czasami
poczytac o czym innym niz samemu sie pisze. Reasumując
podobał mi sie Twój wiersz, uporządkowany, o dobrym
mocnym wyrazie
fajny wiersz, ale ja bym nie nadużywał "szalały,
szalały.” W sumie sporo w nim emocji ciekawie
wyrażonych – ja mam troszkę inny sposób pisania
;) - dobrze przeczytać coś innego.