Futrzane coś wewnątrz mnie...
Miałam żyć pięknie.
Delikatnie, bez skazy.
Chciałam uchronic gładkość przed rysami
losu.
Pragnęłąm obłożyć wnętrze czymś co je
obroni.
Odepchnie w razie potrzeby atak gorzkiego
strachu.
Zwalczy gdy będzie trzeba plagę żalu i
goryczy.
Stępi rozliczne wątpliwości,
Będzie walczyc w obronie bezradności.
Chciałam być bezpieczna sama w sobie.
Nie czuc bezsilności i strumieni łez.
Tych bladych, spływających codzień na
jasnych, rozżalonych policzkach.
Starałam sie starac.
Każdego, zimnego dnia, gdy patrzyłam w
głębie mysli,
Wstawałam, rozwijałam zszarpane przez los
skrzydła i ...
Próbowałam wzlecieć.
Nigdy sie nie udawało.
Cos zamykało mi jedyna drogę między Ziemią,
a Niebem.
Czyjaś niewidzialna, twarda, ogromna dłoń
wgniatała mnie z powrotem w
teraźniejszość.
Gdy czułam lekkie drgnięcie,
Jakby powietrze muskało mi wewnetrzną
stronę stóp,
Zawsze Palczasty Ktoś chwytał małe
skrzydełka,
Wyrywał jedno, srebrne piórko i silnie
rzucał o marną powierzchnię.
Kiedys gdy twardy los wyrwie mi całe
skrzydło- i tak uciekne!
Wzlecę wysoko, do mojego, małego, ciepłego
świata, w którym nikt nie rzuci mna o
brutalna rzeczywistość...
Dla osób mi bliskich...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.