Gdy odchodzisz...
Więc odchodzisz mocno skąpana w
słonecznych
kroplach bursztynu, a ja taki samotny
siedzę utopiony w mych myślach
złorzecznych
i w mych wspomnieniach ulotnych...
Światło twe włosy ozłaca, kosmykami
cienkich liń ostatniego babiego lata,
gałęzie stają się smutnymi smyczkami
skrzypiec upadniętego w cieniu kwiata.
Wiatr owiewa wszystkie pozostałe liście
jak inspektor wielkiego dzieła miłości,
a czasami gdy ktoś się rozpuści, ściśnie
silnymi rękami z wielkiej lubości.
Jesień minęła dmuchniętymi płatkami
czerwonej róży o bardzo słodkiej woni
i nawet nie wiemy, że zawsze mijany
jej kielich byłby koroną na twej skroni.
Śnieg pomału sypie tworząc zaspy oczne;
a z daleka słychać skrzypienie twych
butów
i pytanie co teraz bez Ciebie pocznę?
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
12 sylab
Komentarze (2)
Trzeba trochę zmienić bo ten fragment z wiatrem i
rozpuści to trochę taki... infantylny :D Niedojrzały i
głupi :)
Jestem oczarowana wierszem, nic bym w nim nie
zmieniła, nic a nic, jest pisany sercem i tęsknota
bije na kilometr, aż mam dreszcze na plecach. Cudny i
dla takiej romantyczki jak ja głęboko poruszający
zmysły! Pozdrawiam Cię serdecznie:-)