Herostratyda (cz.I)
I. Wszystkie nasze dzienne plagi
Wyobraź sobie październik. Może być każdym
innym miesiącem, najlepiej wiosennym, lub
letnim. Może w ogóle nie zaczynać się i nie
kończyć, jak prosta w matematyce. Czas -
kapliczka gdzieś na granicy historii, na
rozstajach pomiędzy Nic Górnym a
Brakowicami.
Garbaty świątek popiera frasobliwą mordę,
nudzi go wieczne nieistnienie. W sąsiednich
wsiach pisarze ludowi szafują pojęciami
dzień, roboczogodzina, kwadrans; a on
siedzi pośrodku i jednocześnie poza.
Ma wszystko gdzieś, zrobił sobie supełek z
biegu wydarzeń, związał akcję w kokardkę i
odtąd będzie ona wielką wstęgą Möbiusa.
Jeźdźcie, głupki, ścigajcie się. Meta
zawsze będzie równoznaczna ze startem,
koniec oznaczać początek.
Spróchniały dziadyga w koronie o miękkich
cierniach (pożyczył od lokatora innej
kapliczki, tamtemu nie była już potrzebna)
zaczyna opowiadać historyjkę. Wybaczcie, że
z ust sypią mu się korniki.
Przedział czasowy prawie dowolny, oby był
to dwudziesty wiek; najlepiej – połowa lat
dziewięćdziesiątych.
Już nie emitują Dynastii, jeszcze żyje
Maria Lubicz, w nowojorskich Dwóch Wieżach
ciągle pracują korposzczury.
Mała Kamila garbi się nad zeszytem.
Cholerna matematyka. Słupki, pierwiastki,
piętrowe ułamki odbijają się w beżowo –
szarych oczkach.
Żadna tam czarna magia, królowa nauk. Nawet
nie księżniczka, to zwyczajny bełkot,
heroglifiada o której pojęcie mogą mieć
wyłącznie jacyś spaczeńcy, ludzie –
kalkulatory, profesorowie skręceni w
przydomowym garażu przez Wozniaka i Jobsa,
nauczycielki marki IBM, nerdzi, którym w
żyłach płyną zera i jedynki. Normalny
człowiek nie rozumie tego ni w ząb, bo
został spłodzony przez rodziców, a nie
wgrany na świat z pendriva.
Kto widział, by tyle zadawać! Półtora
podręcznika zadań, wyliczania mediany,
cosinusów alfanumerycznych, całki
nieoznaczone, przerzucanie przez własną oś
i gięcie powierzchni brył
średnioeuklidesowych… Czacha dymi, idzie
się wykończyć, jak Boga kocham. Tortury
gorsze od średniowiecznych, lepienie
cyferek z mózgu. Niedługo będę wymiotować
silniami, z uszu poleją się deltoidalne
ef-od-iksy.
Ministerstwo katostwa, mengelizmu i
edukacji poprzez gehennę ukrywa, gdzie leżą
cmentarze dla zamatematykowanych na śmierć,
ofiar odbywających się w szkołach
eksperymentów pseudomedycznych.
Najpewniej chowa się, takich jak ja, w
nieoznaczonych grobach, niczym seryjnych
morderców za komuny.
Dosięgł mnie kartkówkowy KS, Rada Państwa,
nawet Rada pedagogiczna nie skorzystała z
prawa łaski.
Trzeba się odprężyć, bo padnę, nie dożyję
do matury, napiszą ją moje zwłoki, a na
studia pójdzie obgniły z mięsa szkielet.
Na 4 fun tv znów bzdury, Bieber łasi się do
Rihanny na cukierkowym klipie. MTV- to samo
dno. W dodatku disco polo zaczęli puszczać
trzy razy częściej, niż zwykle. Co za
koszmar.
Odpalę ostatnią płytę Gunsów, Chińską
demokrację; może przemyje słuch, wypłucze
,,arcydzieło” Liszewskiego.
No, od razu lepiej. Jej tu nie ma, już nie
zatańczy dla nikogo.
Przymykam oczy. Wielomiany i ciągi
geometryczne się rozmywają. Liczniki
zsuwają się z mianowników ruchem
jednostajnie przyspieszonym.
Dłonie, coraz niżej. Rozpinam dżinsy. Głowa
przepełniona trygonometrią, będąca teraz
wielkim, kamiennym balonem, głazem z gumy i
powietrza, odchyla się i leci w czarną
otchłań, amatematyczny kosmos. Grawitacja,
przyspieszenie ziemskie… Jakie to ma
znaczenie?
I środkowy palec, w słoną. Taaaak…
Kropelki, gęste i ciepłe. Nie policzyłby
ich nawet noblista Albert. Dziś E równa się
nacisk razy przyspieszenie, plus siły
tarcia, siły odśrodkowe. Plus siła
wyobraźni, pojawiający się w myślach
śniadzi chłopcy z rozkładówki Popcornu.
Diabli wiedzą z jakiego byli zespołu, teraz
mają na imię Antonio, Diego, albo Marcus.
Przebranżowili się, zaczęli grać w
pornosach. Emituję właśnie jeden przed
oczami. Jest tak wyrazisty, ze wsiąka w
nie, wyświetlam obraz po wewnętrznej
stronie powiek.
Śnieżą 4 fun i MTV Polska, kanały z
niedalekiej przyszłości. Justin śpiewa
coraz mniej wyraźnie, wreszcie – staje się
jednym z członków Just 5.
Z takim podejściem do nauki szykuje się
powtarzanie semestru. Ale przynajmniej jest
miło.
Tymczasem Paweł Nic Mu Nie Jest wyruszył na
ostatni w życiu i jedyny samotny spacer.
Rodzice i dziadkowie niezdiagnozowańca,
zmęczeni nieludzkim trudem sprawowania
opieki, straży, koniecznością łażenia krok
w krok za biedakiem, zasnęli w najlepsze.
Sen sprawiedliwych, Morfeusz w masce
diablika Rokity, objął ich niepostrzeżenie.
Było w miarę wcześnie, ledwie po
dziewiętnastej, a państwo B…wie i M…scy
kimali, jak małe dzieci – na kanapie,
krześle, pan Waldek usiadł po prostu w
kącie pokoju, oparł się plecami o ścianę i
momentalnie przeniósł w inny wymiar.
Czy to za sprawą wypitego do obiadu wina,
czy też było to po prostu pisane obu
rodzinom, wisiało jak ulepiony z
nieczystości miecz na końskim włosiu?
Przecież summa summarum przyniosło ulgę.
Choć bolesną. Tak trzeba było. Tak musiało
być. To konieczne, cios, ale i prezent od
losu. Różyczka zrobiona z żyletek. Patrz,
nie dotykaj.
Idzie, kołysząc się na boki, oficjalnie
zdrowy dwudziestoośmiolatek. Mamrocze pod
nosem quasi- angielskie słowa piosenek.
Łączy je, przeinacza, wulgaryzuje.
W zaplutym t - shircie z The Doors,
nieogolony, noga za nogą, jesteś, Pawełku
wiedziony na śmierć.
I chwała Eutanazatorowi, niewidzialnej
bestii, która cię prowadzi.
Podziękuj ładnie, pochyl się i wysap coś w
swej gwarze, para - ponglishu.
Mietek W., bezpośredni sprawca twego
ukojenia, to tylko płotka, marioneta
nieświadoma swego uczestnictwa w teatrzyku
lalek.
Kim jest Ten, dzięki któremu zaraz
przestaniesz niszczyć wszystko, co w łapy
wpadnie, bredzić, jakiej specjalizacji
Lekarz ukoi wszystkie objawy
niezdiagnozowanego choróbska?
Wiadomo jedynie, że jest ze stali, powstał
piętnastego dnia tysiąc dziewięćset
siedemdziesiątego roku i jest marki
star.
Wyzwoliciel ciężarowy, z gumy i blachy, bez
wspomagania.
I już skrzy się po drugiej stronie wiodącej
przez las, mało uczęszczanej szosy, pięknie
zorzy, roztęcza, tęcznieje.
- Chodź bliżej, chłopczyku, pogłaskaj,
przecież nie gryzę. Jestem dawno oswojoną
mgławiczką, spadłam, by takie budrysy jak
ty miały z kim się bawić; moje futerko jest
miękkie, żaden promyczek nie parzy. Zobacz
– to międzyplanetarny kaszmir, wełna ze
świeżo zarżniętych gwiazd – kusi coś na
przeciwległym poboczu.
- To tylko parę metrów. Dróżyna jest
bezpieczna jak twój własny pokój.
Przejechano cię kiedyś jak wstawałeś z
łóżka? No właśnie, nie ma się czego bać.
Nawet plastikowy Elvis – kiwajka,
samoprzylepny Presley z RFN (pieski miał
prawie każdy, a taki gadżet nasz przyszły
drogowy zabójca wypatrzył w sklepie z
pierdołami w wielkim świecie!) na desce
rozdzielczej stara potakuje uroczo główką,
jakby chciał powiedzieć ,,Śmiało, droga
wolna”.
Nie ociągaj się. Ja jestem Dobrem- grą
video, w której będziesz uczestniczyć,
klipem Fasolek dziejącym się na żywo,
filmem animowanym z wytwórni Hanna-
Barbera.
Więc idzie Pawełek, na spotkanie losu. Za
chwilę dozna złamania obojczyka
promieniowo- glicznego, kości miasecznych,
zostaną mu zgniecione wszelkie narządy
wewnętrzne, nawet te nie występujące u
zwykłych śmiertelników.
Nie jesteś bowiem, cudaku, w pełni nasz.
Pobyłeś krótko, niedostosowany i
odpychający, poopierałeś się diagnozom.
Choroba nie mieszcząca się w spektrum
autyzmu, nie psychiczna, żadne
upośledzenie.
Cierpiałeś po prostu na nieludzkość,
zabłąkałeś się z cesarstwa rządzonego przez
innych bogów, z niebieskiego chanatu. Twój
powrót był konieczny i pożądany, planeta
Melmac prosiła, byś na nią wrócił. Czekali
tam zapewne podobni tobie Ludzie
Rozkojarzenia, białe płomyki.
Nawet nie czujesz, że cię cokolwiek
rozgniata, mijasz się z rzeczywistością i
stoisz jeszcze na poboczu, wpatrzony się w
Wielkie Nic, przed oczami tańcują miriady,
a tymczasem leżysz wgnieciony w asfalt.
Twoja krew nacieka w głowy sióstr,
rodziców. Śpią, podobnie jak dziadkowie,
nieświadomi, że dokonałeś samouwolnienia.
Że Ten, Który cię wywiódł istniał jedynie w
granicach błędu statystycznego.
Komentarze (6)
I
'Cierpiałeś po prostu na nieludzkość,' nic dodac nie
trzeba... tragiczna postac w tragicznym swiecie.
Usciski Florku.
"Ten, Który... " istnieje zawsze
[nawet] w granicach błędu statystycznego
naturalistyczna historia tragicznego zdarzenia.
Drobiazgowosc erudycji niedowychwycenia przez kogos
kto minal sie z miejscem i czasem, kto nie zna z
autopsji opisanych artefaktow. Taki zapis jest spojny,
logiczny. Moze przedstawiac wartosc jak powiedzmy opis
smierci corki siostry landlorda, co umarla na gruzlice
w epoce wiktorianskiej.
Zaskakujące, ciekaw jestem, co będzie dalej.
Z przyjemścią przeczytałam, czekam na dalszą cześć :)
uściski Flo :)