jakiś dzień, jakiś tydzień,...
Wreszcie wsiadam do autobusu
zamykam oczy
jestem w pociągu i jadę na koniec świata
matowo-szara sierść tłumu kotłuje się
jak wrzątek w garnku
ale mnie to nie dotyczy, ja jestem w
pociągu
i mam swoje miejsce
za piaskową zasłonką jest okno, które
odsuwam
zielone łąki inhalują mi twarz
i wyrywają zmarszczkę z czoła
ukorzenioną w nim jak drzewo
wychylam się jeszcze bardziej
i wpadam w żółte balony
mleczy i słoneczników
później piję wodę z jeziora
o smaku bezowego nieba
Jest mi dobrze
jest mi bezboleśnie
czuję podróż
słyszę tętent kopyt, pod sobą
które mnie przenoszą przez rzekę
przez las, góry
przez wszystkie miasta, miasteczka, wsie
i gospodarstwa.
Słyszę ujadającego psa,
podbiega do furtki.
Otwieram oczy i już jestem w autobusie.
Wszystko nade mną i wokół faluje
tłuszcz
rój
tłum
zlał się z powietrzem
tworząc lepką maź
Maź wypełnia wszystko. Cały inkubator
autobusu.
Maź rośnie.
Drążę w niej tunel i wypadam
na jakimś przystanku. W polu.
Czarnym. Zalanym pulsującą
mulistą substancją, po horyzont.
Rozglądam się, drżę
i wchodzę w tłum
po kolana
po
intymność
po
szyję
wyszarpuję oddech z dna klatki
piersiowej
jak kwiat
przed końcem świata
Komentarze (3)
jakieś, byle jakie - a żyjemy tym każdego dnia - co
było wczoraj pamiętamy, oczekujemy jutra
Te puste miejsca to , specjalnie by ujrzeć jaka to
poezja piękna. Pozdrawiam serdecznie.
Nie wiem dlaczego nie masz odwiedzających.
Wprowadziłaś swoim wierszem przyjemny klimat, który
potrafi rozładować napięcie i wprowadzić czytelnika w
dobry nastrój. Pozdrawiam:)