Kaprysy współlokatorki
Chciałam ją złapać wczoraj,
Gdy wywalała jęzorka.
Mignęła mi gdzieś z wieczora,
W czapce i kusych portkach.
W nocy siedziała pod zlewem,
Więc złapać nie było trudno.
Kusiła bajecznym śpiewem,
I mordką od loda brudną.
Dziś biega w mojej spódnicy,
Tej w szkocką, czerwoną kratę.
Wcale się ze mną nie liczy,
Z języka znów robi łopatę.
Wciąż skacze, nie gada na temat.
Straszliwie jest rozedrgana.
Bardzo kapryśna ta wena.
Schowała się do odwołania.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.