Klatka
Objęłam dłonią złotą kratę
Stalowej klatki
W której dumnie leżał
Dostojny biały lew
Z przylegającą do ziemi gęstą grzywą
Powracam do tej chwili
Zawsze gdy siadam Ci na kolanach
A Ty turkusowym grzebieniem
Rozczesujesz moje włosy
Delikatnie gładzisz złote proste pasma
Poplątane przez pustynny wiatr
Pamiętam jak pewnego dnia
Drzwi klatki się otworzyły
Stałam skupiona w bezruchu
Zwierzę podeszło do mnie blisko
Przekroczyło granicę komfortu
Spojrzałam w jego głębokie pewne siebie
oczy
Rozciągnął przed siebie przednie łapy
Obnażając przy tym swoje mleczne zęby
Zacisnął powieki
Ogonem przegonił nieobecne insekty
Usiadł przede mną na trawie
Mial tak samo potarganą przez wiatr
grzywę
Na szczęście mnie nikt w klatce nie
trzyma
Jedynie miewam klaustrofobię
Kiedy zostaję sama ze swoimi myślami
Nawet na otwartym oceanie
Klaudia Gasztold
Komentarze (3)
Z zainteresowaniem czytam twoje wiersze. Uważam że się
wyróżniają.
Z podobaniem przeczytałam Twój wiersz. Zatrzymuje
refleksjami nad życiem w "klatce" czy też poza nią
pojawia się klaustrofobia. Wiersz daje do myślenia.
Pozdrawiam wieczornie :)
Ciekawy, dobry wiersz, dobrze, gdy człowiek nie musi
być w klatce,
ale czy całkiem i od każdej można się uwolnić?...
Dobrego wieczoru i nocy życzę, Klaudio :)