Komsomolsk nad Amurem:...
(Z cyklu: Poszukiwania)
Idę powoli ulicą. Podnoszę kołnierz
jesiennego płaszcza. Ręce wsuwam do
kieszeni… Zimny wiatr rozwiewa długie, siwe
włosy… Przystaję ― otoczony szumem jadących
leniwie, zabłoconych autobusów, ciężarówek,
samochodów… Przepływają w kałużach sine,
skłębione chmury… Zanurzam czubek
dziurawego buta, mącąc zmarszczone lekko
powierzchnie… Wstrząsa mną gorączkowy,
wilgotny dreszcz…
Bez pieniędzy. Zziębnięty. Głodny. Pchany
jakimś instynktem… Szeleszczą ― porywane
wirami powietrza ― płachty porzuconych
gazet… jakieś papiery… Łopoczą poluzowane
plakaty dzielnych bohaterów… Mijam budynki,
skwery, latarnie… Znikają w mrocznych
bramach ludzie… Półprzezroczyste, ponure
widma…
Ostre krople deszczu ― kaleczą oczy,
policzki, skronie… Jeszcze jeden zakręt i…
― wyłania się mój dawny dom. Czteropiętrowy
blok, tylko bardziej obdrapany,
zdewastowany… Przed nim ― wysokie drzewo.
Grube, solidne, rozłożyste… Wtedy, któregoś
gorącego dnia czerwca… Pamiętam, że
oślepiało słońce. Migotały odbitym,
jaskrawym blaskiem ― gładkie powierzchnie
drgających liści…
Stoję pod blokiem, na wyasfaltowanym
podwórzu (była tutaj ubita ziemia) Zabite
deskami okna, bądź ślepe od brudu,
zachlapane białą farbą szyby… Otwieram
wypaczone, drewniane drzwi… Zaśmiecona
klatka… ― żadnego poruszenia… Wszystko
pokrywa zestarzały nalot złuszczonej,
zakurzonej martwoty… Może odnajdę, chociaż
― skamieliny dawnego życia? ― Czaszki,
piszczele, pojedyncze zęby? ― Nic. ―
Spróchniało. ― Rozsypało się w drobny
pył…
Dwóch obojętnych sanitariuszy w
zakrwawionych kitlach ― znosiło mnie wtedy
na noszach z ostatniego piętra. ― Nie
wyjrzał nikt. ― Nie zainteresował się
ciężkim, śmiertelnym stąpaniem po schodach.
Gdzieś szczekał pies, warczał motocykl… ―
Dźwięczały piskliwe, dziecięce śmiechy,
fałszywe akordy pianina…
Kiedy wychodziliśmy ― rozszeptało się wtedy
to drzewo. Tak, jak może tylko szeptać
wielkie, rozłożyste drzewo… I ponieśli mnie
do czarnej, przeżartej korozją furgonetki…
Mnie, starego zeka **, będącego tu na
wiecznym zesłaniu, który przeszedł piekło
obozu z numerem na przyszytej do fufajki
*** łacie. Budowniczego tego miejsca przez
wiele lat katorżniczych łagrów,
zapomnienia, wymazanego życia... (to nie
komsomolcy budowali, o nie!)
Tak oto stoję i dumam. Mógłbym pójść z
powrotem. Wejść na samą górę. Zapukać do
samego siebie… Lecz ― nie czeka nikt…
(Włodzimierz Zastawniak, październik
2018)
***
* Komsomolsk nad Amurem – miasto w Rosji, w
Kraju Chabarowskim na dalekim wschodzie.
Port rzeczny leżący nad rzeką Amur. Zostało
założone w latach 30. XX wieku z rozkazu
Stalina. Oficjalnie przez komsomolców (stąd
nazwa), a tak naprawdę przez skazanych na
roboty katorżnicze więźniów.
** Zek – więzień łagru. Skazany na roboty
katorżnicze (słowo pochodzące od
rosyjskiego wyrazu „zakluczonnyj”,
zapisywanego skrótowo z/k)
*** Fufajka (kufajka) – chroniąca przed
mrozem, obustronnie pikowana drelichowa
odzież. Używana przez żołnierzy
radzieckich, bądź więźniów.
Komentarze (1)
Piękny literacko tekst bardzo
poetycznego i wzruszającego
wiersza.
Serdecznie pozdrawiam.