Kontr-a-punkt
...dobrze, że nie byłem pijany...
...i tak to się kończy
Miłość zamienia się w pogardę
A ja chcę się od tego odciąć
I wyrzucić to wszystko na wysypisko
uczuć
Przygodni przyjaciele...każdy wie...a
ja?
Topię smutki...już nie mogę...
Kto zabrał cząstkę mnie?
W moich oczach czai się ból
Ból boleści...ból samego siebie
Już nie ufam...już nie będę sobą...
Już kolejna maska zasłania me oblicze
Gdybym tak mógł kontrolować...kontrolować
moje zmysły
Jestem zmęczony...zmęczony tym, że rzeczy
się gubią
I udaję siebie...dla siebie...a moja łza
nie jest słona
Jest słodka jak krew
Nie podchodź do mnie...jestem gorzki,
odosobniony...nie chcę...
Czasami powitania bolą...agresja w czystej
postaci
Chciałbym wrócić do mego dzieciństwa
Tam nie ma nic, co mogłoby przerazić moje
sumienie
Zamykam oczy i zasypiam
...jutro zacznę umierać na nowo...
...dzieckiem będę nawet tam gdzie mnie nie
będzie...
...dobrze, że nie byłem bardzo pijany...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.