Martwe.Kocham!
Nienarodzone jeszcze dziecię.
Już martwe.Kiedy było żywe? Kochałem je
przecież!
Niczyja wina. Bóg jeden wie, czemu to
służyć miało,
czyżby to dyktator jakiś, czy zbrodniarz,
bez którego świat będzie jeszcze
wspaniały?
Czyżby to śmiech szaleńczy Stwórcy, jakiś
plan z tajemniczym morałem?
Że dziecko w łonie, przed chwilą spłodzone,
dziś już martwe. Na amen.
Kochałem i kocham je, choć nie nakarmimy
razem gołębi,
W które niebo patrzeć mam, by doszukać się
odpowiedzi?
Chciałem usłyszeć:Kocham cie tato,
A usłyszałem dowcip, co nie śmieszy. Trochę
mroku, a może aż zanadto.
Chciałem być ojcem marzenia, chciałem
głaskać niewinność słodką jak wiara w
lepsze jutro,
a dotknąłem rozpaczy w czystej postaci.
Rozpaczy, co nie strawi wody zamienionej w
dzbany smutku.
Dajesz życie, by powiedzieć, żeś władcą
jego,
by udowodnić, że nic nie dzieje się, bez
palca Bożego.
Ale wiesz co Boże? Masz humor zepsuty,
zgniły trochę.
Bo kochałem dziecię, co nadejść miało.
Martwe teraz. Kocham...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.