Mój głos.
Idę z wami po brudnej ulicy skąpanej
W blasku latarni mącących wzrok.
Radosne głosy, sprośne dowcipy
Unoszone ze spalinami duszą nas.
Stajemy przed drzwiami zamkniętymi
Tam za nimi mgła siwa zalega
I ta woń drażniąca zmysły.
Nasze sylwetki witają przechodni.
Wspólnotę przyjazną blask złota
Przemienił w obce sobie osoby.
Szyderstw śmiech zagłusza pijaków
Aby za sekundę przyjąć ich postawę.
Ja. Głośno, stanowczo krzyknę…
Wyjdę z zamętu ciała rządz.
Moja wola istnienia do Boga należy,
On broni mnie od nieszczęść żałosnych.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.