Monolog duszy zdradzonej (cz.1)
www.eveninger.net
Jedna chwila...
Jedna myśl...
Jedna zdrada...
A pulsuje
Jak eksplozja niebotycznej erupcji
atomowego ognia.
Monstrualna degradacja,
Płomienne epitafium
Zakończonego już etapu, który
Pozostał daleko w tyle,
Poza mną,
Poza umysłem i ciałem,
I teraz wracać będzie jedynie w snach
–
Podczas nocy pełnych koszmarów
I kropel potu na trzęsącym się ze strachu
ciele.
I za co?
Za dotyk pełen czułości?
Za słowa, które jak kielich
Wypełniony krwią na ołtarzu uczuć
Dawały pokarm
Naszym umęczonym życiem i samotnością
duszom?
Za noce czułości i marzeń,
I za dni skalane blaskiem radości?
Nie ma odpowiedzi...
Jedynie z firmamentu rozpaczy
Łez kilka spływa
Wprost z otwartych ran obłoków mojego
jestestwa.
I cisza...
Twarda,
Bolesna,
Szydercza...
Bezwstydnie odsłonięta
I zakryta jednocześnie całunem mroku,
Który pozostał po tym wszystkim,
Co miało być gmachem szczęścia niedostępnym
innym,
Zwykłym śmiertelnikom
A nam jedynie –
Wybranym przez anielskie konklawe,
By spijać łaskę bliskości i spełnienia...
Cisza...
Cisza...
Cisza...
Chociaż nie...
Jednak coś słyszę
W oddali...
Ciche i denerwujące...
Znam ten dźwięk aż nazbyt dobrze –
To dzwon.
Dudniący,
Stalowy
I ciężki.
Nie kościelny –
Z tą częścią mistyki niewiele mam już
wspólnego.
Nie.
Nie kościelny.
Piekielny...
To, co niedawno było tak kolorowe,
Stało się szare.
Jak popiół.
I tak samo gorzkie.
Jednak
(choć barki moje ugięły się pod tym
ciężarem
Niemal do samego ciała Matki-Ziemi)
Nie upadnę.
Znów powstanę w chwili dla mnie
najodpowiedniejszej.
Wytrząsnę z włosów resztki gruzu
I zmiażdżę ból dłonią.
Odrodzę się.
I wówczas świat
Znów będzie należał do mnie.
A dzwon
Po raz kolejny umilknie...
4 Kwiecień '04 Z tomika "Epitafium dla Miłości II"
Komentarze (1)
czas goi rany a najlepiej czasem milczeć