Na krawędzi
Zbieram wciąż złudzeń okruchy
na dachach wieżowców marzeń.
Krwią zapaćkane paluchy,
echo jesiennych zarażeń.
Grając wciąż w zimno i ciepło,
czasem świątecznie w zielone,
me serce dziwnie okrzepło
kawałkiem lodu trafione.
Przepaść tuż za granią czeka
przykryta żurawi kluczem.
Oziębła jak górska rzeka.
Może się latać nauczę?
Strach mrozi płyn w moich żyłach
kreśląc bruzdy na obliczu.
Starta na pył sztuki bryła,
a w duszy ocean kiczu.
Już raz bym w ramach pokuty
skoczył, gdy księżyc był w nowiu,
ale na nogach mam buty,
ciężkie, gdyż oba z ołowiu.
Komentarze (18)
Witaj
Ciekawe Sławku, życiowy refleksyjny wiersz.
Pozdrawiam Cię
;)
buty można zdjąć, boso łatwiej się wzbić.
Twardo i mocno stąpasz po ziemi, w takich warunkach
trudno się unieść w błogości marzeń...Bardzo ciekawy
refleksyjny wiersz...
Pozdrawiam Sławku:)