Na łące
Ballada
Na dywanie z pachnących kwiatów,
Wśród szumiących łąkowych olch,
Stoi para samotnych kochanków.
Ona w bieli a w czerni jest on.
Ona czule mu w oczy zagląda,
On posępny i dziwny ma wzrok.
„Cóż ci miły, dlaczego wyglądasz
Jakby śmierć stała obok, o krok”.
On uśmiechnął się blado i smutno,
Chciał coś mówić, lecz zamarł mu głos.
Dłonią dotknął jej twarzy leciutko.
„Wybacz luba, przeklęty nasz
los”.
Jego dotyk ją zimnem przenika.
Wystraszona się cofa o krok.
A on blednie powoli i znika.
Czyżby znowu omamił ją wzrok?
Wszak od roku tutaj na łące,
Gdy się zjawia, przychodzi i on.
Czy to tylko jej serce gorące
Swoich marzeń wydaje tu plon ?
W jej pamięci są sceny wciąż żywe,
Kiedy maki skrywały jej wstyd
A on pieścił jej ciało wrażliwe
Swymi dłońmi – niebiański to byt.
Potem odszedł, ach odszedł na wieki.
Zostawiając ją samą wśród bzów,
Pozbawiając ją swojej opieki,
Zostawiając tak samą wśród snów.
Rok dziś równy mija od chwili,
Która lodem zmroziła jej łzy.
Gdybyż mogła kochanka ożywić,
Urealnić choć raz swoje sny.
Wtem poczuła, że stopy jej w ziemię
Zapuszczają korzenie jak kwiat.
Włosy liściem szeleszczą w powiewie
Wiatru, który na łąkę się wkradł.
Wierzby drzewo wyrosło na łące
Tam gdzie kiedyś siebie jej dał.
Oplecione uściskiem przez kłącze
Bluszczu, który z kochanka się stał.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.