Na podszewce cierpienia
dla mojego ukochanego przyjaciela...
Na podszewce cierpienia w twarzy syna
jego,
Zobaczę jego własną, tę patrzącą gdzieś w
niebo.
Zobaczę brodę, brzuch i dwie nogi,
Podbródek, oczy, ostrogi.
Gdy będę wychodzić popatrzę,
Gdzie karmi kanarki i szczygły,
Gdzie szklana pogoda jak zwykle.
I zapach kiełbasy wystygły.
A później przyjdzie do niego,
Popatrzy srogo lecz lekko,
Będzie kazał odkurzać, pościelić, wytrzeć,
posprzątać,
Znów wstanie rano jak co dzień, być może by
chmury oglądać.
Lecz teraz zobaczy nas z góry,
Nie tak jak wcześniej to było,
Sam stanie przed Boga obliczem,
Opowie jak się śniło, jak żyło.
A gdy nie całkiem co powie, przypadnie do
gustu Jego,
To da Mu owieczkę w prezencie oraz baranka
małego.
Komentarze (1)
Bardzo ładnie, wzruszająco, smutno...