Niezapomniana magia
Saniami na skrzypiącym mrozie tatko
rozdzwaniał do lasu drogę i bonzai -
francuską sosnę przywoził. Jak jodła
pyszniła się potem z anielskiego włosa,
z cukierków od sufitu do podłogi w
kapocie,
które skrzyły, jak sople lodu.
Z matczynych frykasów aromaty głosiły
przyjście Pana dalekiemu światu.
W wychuchanym teleskopie, w przecudnym
z kwiatów malowidle utrwalonym mrozem
na szybie, wyglądałam pierwszej gwiazdki
przylepiona nosem.
Zaraz po wieczerzy i po Bóg się rodzi
z pastorałem w dłoni Mikołaj Święty
ten prawdziwy przychodził. Nie rozdawał
kosztownych prezentów, lecz świątecznej
magii nie szczędził, sypał nią w
pośpiechu,
bo zaraz za płotem czekali sąsiedzi,
Jeszcze jego ciepło i zapach pamiętam,
i buty identyczne, jakie nosił tatko,
któremu
zwykle brakowało szczęścia, bo w tym
samym czasie opłatkiem zaklinał
zwierzęta,
choć wiedział, że nawet na co dzień,
ludzkim głosem mówiły o nim dobrze.
Wszystkim życzę błogosławieństwa zdrowia i szczęścia od Narodzonej Bożej Dzieciny
Komentarze (47)
...a u nas takie same buty miała ciocia...ciągnęła
duże drewniane sanki, a na nich wór ze skromniutkimi
prezentami...po sakramentalnym...byłam
grzeczna...dostało się i szczepliną i drobny prezent.
..było biednie, ale zawsze z wielkim oczekiwaniem...
Piękne wspomnienia z dzieciństwa ujęłaś słowami...
jakby to u nas było dawniej....a teraz wszystko gdzieś
w zakamarkach pamięci oczekuje na wspomnienie, choćby
czytając Twój wiersz przywołujemy je znów...
Powiew świątecznym nastrojem..pozdrawiam