Odchodząc od klifu
Dopalił papierosa. Przydeptał peta i wziął
się do roboty. Terminy goniły, koszyki nie
zamierzały same się zrobić. Pieniądze nie
spadały z nieba no i dobrze było zająć
czymś ręce i głowę. Na pewno zdrowiej.
Sekator, nóż, szydło, coś do ubijania i
wiklina. Zaczyna się zawsze od denka. Od
sześciu grubych patyków oplecionych w
kształt słońca wikliną. Później przychodzi
czas na szkielet. Na wyplatanie,
zakańczanie. Na zrobienie ucha. Jednego
dużego albo dwóch mniejszych. Wedle
zamówienia. Lubił swoją pracę. Tworzył coś
czego nie wyprodukowałaby żadna maszyna.
Każdy kosz był jedyny w swoim rodzaju. Nie
było dwóch identycznych, choć wykonywał te
same ruchy, choć używał tych samych
materiałów. Nie zawsze był wyplataczem
koszyków. Kiedyś pewnie wstydziłby się
takiej pracy. Kiedyś. Ale wszystko się
zmieniło. I było już tylko tu i teraz.
Stara wiejska chałupa, pamiętająca jeszcze
Niemiecką okupację, stado zdziczałych kotów
zamieszkujących stodołę, wiklina i kosze.
Może jeszcze papierosy i papierosowy dym do
układania chmur przy twarzy. Fachu nauczył
go dziadek. Po tylu latach nie sądził, że
jeszcze cokolwiek pamięta, ale gdy tylko
wziął do rąk wiklinę, te same wiedziały co
robić. Początkowo rozdawał swoje wyroby po
sąsiedzku. Ludzie polecali go swoim
znajomym, tamci swoim. Interes nabierał
rozpędu. Wyplatał sześć dni w tygodniu.
Siódmego odpoczywał, jak Bóg przykazał.
Chodził na mszę, a po niej na obiad do
miejscowej gospody. Po obiedzie wracał do
domu. Wyciągał z szuflady długopis i
papier. Siadał przy stole i pisał list.
Zawsze ten sam i do tej samej osoby. Do
jedynej kobiety, którą kochał. Matki
swojego syna.
Anno,
w tym roku nasz syn kończy studia. Jestem z
niego taki dumny. Jak to dobrze, że nie
musi się za mnie wstydzić i jak to źle, że
chował się bez ojca. Wiem, że nie związałaś
się już z nikim. Zupełnie jakbyś czekała na
mnie. Na nas. Jakbyś wierzyła, że jeszcze
wróci wszystko co przepadło. A przecież
sama to skreśliłaś, stawiając mi pomnik, na
grobie pustym jak moje dni tam za kratami.
Wmówiłaś dziecku, że umarłem. A dziecko
stawiało mi na tym marmurze na pokaz
najpierw autka, potem statki. Takie
nieduże, ale zawsze z masztami. Na każdym
siedział ptak z gałązką w dziobie. Jak w
wierzeniach wczesnych chrześcijan o których
sam mu czytałem. Pamiętasz? Wiatr znosił te
statki aż pod płot cmentarny. Na sam skraj
Wyspy Umarłych oblanej morzem falujących na
wietrze zbóż. Zimą morze trwało nieruchome.
Zastygłe w pozie sugerującej ciszę przed
burzą. Zaś pola pod uprawę jarych,
wzruszone lemieszem, przypominały wzburzone
wody w noc ciemniejszą od tych
bezgwiezdnych, bezksiężycowych, ograbionych
z ulicznych lamp i neonów, gdzie nawet
ognika papierosa nie uświadczysz. A za
płotem znicz. Albo kilka. W okolicach
Wszystkich Świętych morze żywego ognia na
Wyspie Płomieni, małych i migotliwych,
odpornych na wiatr przez szklane klosze w
które je ubrano. Można ogrzać i wzrok i
dusze. I dłonie nawet. Nie wiem skąd to
skojarzenie z Dziewczynką z zapałkami, ale
tak Cię widzę. Jak stoisz tam po zmroku.
Przy tym marmurze na pokaz i odpalasz
sztywnymi z zimna palcami kolejne zapałki.
Aż po ostatnią. Aż po wszystkie naraz. Albo
żadną. Bo wiatr i na pewno się nie uda
zapalić. Statki spod płotu zawsze komuś
służyły. A to ptaki piły z nich wodę
ocalałą po deszczach. A to kryły się pod
nimi myszy polne, rude i spore, a Ty tak
boisz się myszy i patrz jakie to dziwne,
śmieszne wręcz, bać się tych mniejszych,
zależnych od nas jak my boimy się tych co
stoją ponad nami. Okna mojej celi
wychodziły na ulicę, ale były na tyle nisko
w stosunku do nasypu na którym położono
chodnik, że widziałem tylko buty
przechodniów. Buty i kawałek łydki nad
butem. Bałem się ich szurania, pośpiechu z
jakim znikały mi z oczu. Tajemnicy ich
drogi. Wolności wyboru, której sam siebie
pozbawiłem. Ja, mieszkaniec Wyspy
Osadzonych, Miasta Kluczy i Krat. Mąż
żonie. Ojciec dziecku. Półsierocie z winy
ojca albo może bardziej nawet matki, ale
nie mnie to oceniać. Nie mam prawa.
Zniszczyłem świat całej naszej trójki. Bo
byłem słaby. Niecierpliwy, pazerny ale
przede wszystkim słaby. Pewnie się
zastanawiasz skąd wiem o pomniku, o
statkach. O studiach Kajtka i o tym, że
jesteś sama? Pamiętasz Pana Tadeusza? Tego
co to siedział za podpalenia w naszej
okolicy? Otóż spotkałem go w więzieniu.
Przebywał w celi obok. Rozmawialiśmy często
na spacerniaku, a już po wyjściu na wolność
często mnie odwiedzał. Nadal to robi. To On
zachodził na cmentarz i to On opowiadał mi
o Was. Był nawet kiedyś u Kajtka.
Potrzebował porady prawnika i choć nie miał
z czego zapłacić Kajtek go przyjął i pomógł
zebrać i złożyć odpowiednie papiery. Dobrze
wychowałaś naszego syna. Na dobrego
człowieka.
Zwolnili mnie, Anno. Skrócili wyrok za
dobre sprawowanie. Ale śpij spokojnie. Nie
będę Was nachodził. Jestem teraz innym
człowiekiem i Ty też jesteś już inna.
Zawsze będę kochał tamtą dziewczynę, którą
poprosiłem o rękę, ale to za mało żebyś mi
wybaczyła. Wiem. Tego listu też nie wyślę.
Pisze go co tydzień. Jest jak spowiedź,
której nikt nie wysłucha. Może tylko Bóg.
Tak, On zawsze słucha. Jest mi to potrzebne
żeby nigdy nie zapomnieć, że nie wystarczy
raz przeprosić. Że winy odkupuje się do
końca życia. Nawet jeśli są wybaczone.
Odsiedziałem swoje. Nauczyłem się modlić
milczeniem i pracą. Nie jestem już nikim.
Jestem wyplataczem koszyków. Pracuję z
wikliną, a ona pozostaje mi oddana i
uległa. Ja zaś szanuję jej powołanie.
Wyplatam najlepiej jak potrafię. Już nie
tylko koszyki. Fotele, stoliki,
transportery i palisady. Wszystko co
wychodzi spod moich rąk jest moim małym
dziełem stworzenia i wszystko to jest
dobre. Jak tylko dobre może być życie. I
czekanie. Na statek dobijający cicho do
łagodnego brzegu.
Komentarze (10)
Piękna i poruszająca proza.
Pozdrawiam serdecznie.
Wzruszająca historia.
W życiu rzadko bywa tak pięknie.
Pozdrawiam
Wciągająca historia.
Poruszający, refleksyjny tekst.
Pozdrawiam
Marek
wzruszająca historia. (człowiek sam sobie i bliskim
potrafi skomplikować życie.)
Wzruszający, pięknie napisany tekst. Ludzie popełniają
błędy, a cena bywa wysoka. Ważne, żeby się podnieść i
nie rezygnować. Pozdrawiam.
Poruszający tekst... Można się wczuć w tą historię,
świetnie napisana!
Dobra jazda, wchodzi!
Szacun i głos mój jest twój.
Piękna, życiowa proza,
dobrej nocy życzę, lecę w sen,
pozdrawiam i kłaniam się z uznaniem:)
kreuje
Wspaniałe i wzruszające...
życie co krujące historie ludzkie.
Pozdrawiam.:)