Odleciałem ponad siebie i...
Z braku czasu, pisząc bez większego rezonansu poeta zatraca się w swoich marzeniach.
Wieczór nastał, jakże wszystko pięknie
zgasło...
Jakże cudnie ciemno się zrobiło
Siedząc na mym dywanie
Wpatrywałem się w tą rzeczywistość
Wielka mglistość.
Patrząc tak na płomień odlatywałem na
chwile
Raz po raz spadała na mnie jakaś chwila
wspomnień
Jednak znów wracałem
Nie mogąc się skupić zamykałem oczy
Myślałem, że mego skupienia już nic nie
przeskoczy
A straż moja już nic nie przeoczy
Jednak!
Znów się ocknąłem i z lekką nutą goryczy
Twarz moja poczerniała ze złości
A po chwili utonęła w wielkiej radości
I uśmiech pojawił się na twarzy
Bo jak tak wielkie skupienie, które mi się
marzy
Może zostać przerwane przez odłamek
wiatru
Zagubionego w pogoni za resztą swojego
teatru
Bez chwili namysłu, który mógłby w jednej
chwili
Ustąpić zgrozie lenistwa i pięknej
agonii
Wstałem w ruchach godnych akrobaty
uczuć.
Zamknąłem jeden z rekwizytów tego
przedstawienia
Aby żaden z aktorów nie miał już chęci
zakłócenia.
Odegrałem podobne zachwianie i
przysiadłem...
Wróciłem do przeszłości tworząc od nowa
teraźniejszość.
Postarałem się skupić ponownie
Myślałem gruntownie jakby pokonać
barierę
Nie mogłem ocucić mej straży
Ciągle wdzierały się to nowe bądź nowsze
tematy.
Po krótkim namyśle podjąłem decyzje
Zaprzestałem myśleć...
Czucie stanęło mi w gardle a krew zaprawiła
w ekstazie.
Wszystko ucichło, nic już nie słyszałem
Trwałem w tym stanie prze okres dłuższy i
krótki
Brama się zamknęła a straż przycupnęła
Ze spokojem wypatrując zakłóceń
Które nie mogły mnie już nawet pozbawić
złudzeń.
Wytrwałem tak chwil kilka,
Lecz po chwili je ujrzałem
Oczy wilka...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.