Opowiedziana opowieść by uBi
Od autora; 'byle coś napisać' 'byle z fortepianem' 'byle smutnie, i samotnie' 'byle bez sensu' 'byle niekoniecznie wiersz' 'byle spaść' (?)
Trucizna - wspomnienia.
Męczeństwo - dziś.
Ból - urojenia.
Wysiłek - natłok myśli.
Trzymam go w ręku, zaciskam. Zaciskam
delikatnie.
Jest taki kruchy nie chce zrobić mu
krzywdy.
Dłoń drży, choć lekki fizycznie przypomina
krzyż własnego istnienia, czyli jest
ciężki, ciężki moralnie. I tego właśnie się
boję. Drżę. Drżę jak ostatni tchórz.
Płomień. Odpalam peta. Zaciągam się.
Wdycham w siebie ciężki, ostry opar.
Kłęby dymu uciekają ze mnie kącikiem
ust.
Malują. Malują niszcząc powietrze którym
oddycham. Ale to mi się podoba! Lubię
zniszczenia. Lubię kataklizmy. Może
któregoś dnia jeden z nich dotknie właśnie
mnie. Niszczący kataklizm własnego
istnienia - piękne słowa, i wielka ironia.
Przeżywam to każdego dnia, i każdego dnia
zostaje przy życiu. Ironia, kłamstwo,
krzyż.
Jeb.any dym maluje je.bane wspomnienia.
Doskonale zachowana broń. Doskonała broń
wymierzona we mnie.
Nie potrafię uciekać. Drżę - znowu. I
uderza. Jeb.any.
Wyrazisty, jaskrawy obraz. Doskonale
zachowane barwy. Perfekcyjnie
wspomnienia.
Stary dom. Dziurawy.
W szczelinach wiatr przynosił kolorowe
liście, i układał je niczym dywan pod
stopy. A może nie. Może to były kolorowe
marzenia.
Drewniana podłoga skrzypiała pod każdym
bosym stóp krokiem.
I koc! Koc zapachem ciał naszych
nasiąknięty.
I Ty. Taka piękna.
I to spojrzenie. Spojrzenie pełne
pragnienia.
Wplotłaś w me włosy dłonie, wyszeptałaś; że
pragniesz, kochaj mnie.
Że chcesz mnie jedynego. Poczekasz. "I Ty"
- pewna swych słów.
Rozbieraliśmy się powoli, nawzajem. Z
szacunkiem do siebie, swych ciał. Z
szacunkiem do uczuć, do miłości, z
szacunkiem do tych piep.rzonych liści, i
zwierząt, i nieba, z szacunkiem do
przyrody. Do tego cholernego świata w
każdym bądź razie! Z szacunkiem...
Nie, to nie był pierwszy raz. Mieliśmy
swoich partnerów. Swój seks! Tak, do tego
to zmierza. Do seksu. Do pocałunków,
pieszczot, i potu. Ale nie, nie, nie! Tu
było coś. Tu poczułem jak oddech się łączy
z Twoim. Jak pod zamkniętymi powiekami
migoczą gwiazdy. Pod powiekami gwiazdy? Kto
by uwierzył, ale ja wiem, ja czułem. Tu nie
ma potu, - tu jest wynik naszych wspólnych
działań. Naszego wspólnego poświęcenia.
Naszej chwili. Naszej nieśmiertelności.
Naszego nieba. Byłem Bogiem, Zeusem, a Ty
mą Herą, Boginią.
Więc jak to porównać do tamtego? Nie
potrafię. Drżę. To był mój pierwszy raz. To
był Nasz pierwszy raz.
Koniec.
Wspaniałe uczucie. Taka lekkość. Brak
ciała? Może faktycznie się ulotniło, a ja
tulę swoją duszą, Twoją. Piękno. Tyle
piękna. Ty i ja. My. Razem. Nieśmiertelni
Bogini. Cudownie. Pragnę.
Powstałaś. Jak motyl, jak feniks z popiołu.
Jak ptak. To już nie były kroki, to byłaś
Ty w mych oczach. To było życie. To był
sens. To było piękno.
Zagrałaś. Na pianinie. Na drewnianym
pianinie najsmutniejszą piosenkę.
Najsmutniejsze dźwięki dla mych uszu, i
grałaś... grałaś, jak po mnie przyszli.
Zawiązali oczy czarną opaską.
Krzyczeli, że jestem inny, odmienny. Nie
wierzyłem. Byłem jak oni. Byłem
człowiekiem. Bili, bili mocno, wszędzie.
Czerwień. Krew, pełno krwi. Ból.
Drastycznie zepchnięty ze swojego tronu, ze
swojej nieśmiertelności.
Konałem. Moja chwila. Mój kataklizm. Moje
wspomnienia. Tamte dni.
Teraz wiem,
jestem inny, byłem inny,
wierzyłem w Nas,
wierzyłem w uczucia.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.