Piętnaście po czwartej
piętnaście po czwartej rano,
stać może się wszystko,
obym ucichła
zamknięte oczy, zapadnięta klatka,
wewnętrznie studiuje ukrwienie
na prawej i lewej powiece.
świszczy mi w gardle,
końcem języka podniebienia dotykam,
nie wierze, że życie mi się wymyka…
przełykam kołek łez, który
utkwił mi w gardle,
„Boże… jest fatalnie”
leżę w łóżku ze swymi myślami
walczę z nimi w wyimaginowanej walce
bez miecza i tarczy
dwadzieścia po czwartej rano,
martwe stało się wszystko
Komentarze (4)
Byłem, przeczytałem, nie powiem nic... Nie ma po co, w
końcu Ty wiesz :)
K.
Smutny, dobry wiersz... ta ciężka chwila, gdy coś w
nas umiera przychodzi o różnych porach...
Cieszę się, że przypadł do gustu i także pozdrawiam ;)
bardzo mocny wiersz...zmroził mnie na
chwilę...zatrzymał i zabrał w Twój świat...pozdrawiam