PIEWCA DOBREJ NADZIEI
Ach gdybym był piewcą ,
złożonej melancholii.
I poczuł na mych plecach,
szczyt spuściska łan glorii.
Poczułbym się jak Basza,
co stół osiodłał zastawiony.
I trwonił jak fortunę,
zbierając marne plony.
Gdzie cztery strony świata,
dosięga moc Augiasza.
Uczynił jak pokutę,
ten dom co nas otacza.
Więc siodłać mi rumaka
i trąbić wsiadanego.
Oręż zaś jest ze złota,
niewarta już niczego.
A moja złota zbroja,
nie chroni mnie jak tarcza.
Bo miękka jej powłoka
i życia mi nie starcza.
Nie liczę na przyjaciół ,
ja znajdę ich na marach.
Co słowo dane warte,
to życie nie przywara.
Kto pójdzie ze mną w szranki
a kogo sztandar skusi .
Czy warto kopie kruszyć ,
dla niepokornej duszy.
Nie lepiej wschody słońca,
oglądać gdzieś na niebie.
I gwiazdy które świecą,
tak tylko w prost dla Ciebie.
Bo człowiek to materia,
gdzie brak ograniczenia.
Zapala potem gasi
a reszta bez znaczenia.
Komentarze (2)
Dziękuję ,może trudny ale jakże wymowny.
Ciekawie i melancholijnie z nadzieją :)
Pozdrawiam piewcę i autora :)