Słyszę... (proza)
Już nie trzeba. Tak, już nie trzeba. Na
cholerę mi to było. Nie musisz odpowiadać.
Zrecenzowałaś trafnie słabego człowieka.
Słabego, nie nadającego się do życia. Nie
nadającego się do n i c z e g o… W lustrze
stojącego trema chwiejąca się postać.
Zniszczona twarz alkoholika. Kto to? Nikt.
To nikt, który zawsze był nikim. To nikt.
To, tylko nikt. To nikt, wyśmiany i
zbezczeszczony NIKT. To, ktoś z przeszłego
czasu i powracający wciąż do przeszłego
czasu. Kto? Nikt. A zresztą, jakie to ma
znaczenie, kto, prawda? Wiem, że prawda.
Nie musisz mi tego ciągle powtarzać. Wiem.
Wiem. Moja to wielka wina. Wyłącznie moja.
Moja wielka cholerna wina. I co? Ulżyło ci?
Mogę to jeszcze powtórzyć milion razy,
miliard, trylion… Moja wielka wina.
Chrzanię to. Butelka toczy się po blacie
stołu. Toczy się, toczy. Zaraz spadnie…
Lecz oto łapię ją w ostatniej chwili. Co
to? Puszczam ją i ciskam w niebyt mrocznego
pokoju. Słyszę jeszcze długo trzask
rozbijanego szkła o wilgotną, popękaną
ścianę. Cień rozkłada ramiona. Obejmuje
próżnię. I, mimo nicości, tuli do siebie –
NIC. I, mimo nicości, płacze, roni łzy. I
za chwilę śmieje się do n i c z e g o.
Śmieje się, niczym wariat.. Niczym
skończony wariat taplający się na ulicy
pustego, nocnego miasta w przedwiosennej
brei albo letniej kałuży po ulewnym
deszczu. Śmieję się poprzez łzy. Śmieję
się, śmieję… Bawi cię to, prawda? Brzuch
jak gruszka Bessemera. Kaczkowaty chód.
Wymachiwanie drewnianą laską. Powiedz, że
cię to bawi. No, powiedz! Na białej
upudrowanej twarzy klauna tworzą się bruzdy
cierpienia, wściekłe chlaśnięcia pazurów
samego Lucyfera!. Ściekające krople słonego
deszczu. Spójrz. Właśnie spadam w bezkresną
otchłań, rozpłomieniony ciemnością…
Zanurzam się w przepaści, opadając powoli
na dno, niczym falująca pod lustrem wody
meduza…
Jestem tutaj, bo gdzieżbym miał być? Jestem
tutaj i nigdzie indziej, olśniony żółtawym
światłem zakurzonych żarówek kinkietu, o
które uderza skrzydłami zaniepokojona ćma.
Uderza i wznieca kurz. Uderza. Uderza… Ćma.
Ćma… Barowa ćma… Czuję jak wyrastają mi na
plecach skrzydła o rdzawej barwie. Swędzi
mnie to, piecze i szczypie. Cholernie
szczypie jak po cięciach nożem…
Alę, co cię to obchodzi? No, powiedz, co?
Kwiaty w donicach, dęby, kasztany… Liście.
Liście, jak w obrazach Jacka Yerki.
Wszędzie liście. Gąszcz… Wszystko
obrośnięte korzeniami, żeliwnymi
bulgoczącymi rurami. Wszystko jakieś
zaczajone, przyczajone. Wszystko splątane,
zapętlone, obrośnięte zielonym mchem. I
wszystko z dawnego czasu. I wszystko z
głębokich warstw dawnych epok. I wszystko,
jakby oczekujące czyjegoś przybycia.
Czyjego? Przecież nie mojego. Więc,
czyjego?
Kolejna butelka po alkoholu i kolejna… Tak,
jestem słaby. Zdemaskowałaś mnie do
szczętu! Do absolutnego szczętu! Roznoszę
nieprzyjemną woń, która zabija pluskwy.
Ale, zawsze to jakiś plus. Przynajmniej
będzie mniej tego drobnoustrojowego
rojowiska. Muchy brzęczą naokoło i giną.
Uderzają bezrozumnie o płaszczyzny szyb.
Za oknami rozciągają się tereny zaniedbane,
można rzec – niemal dziewicze. Skostniałe,
wilgotne, niczyje…
Przeglądam stare gazety. Pełno ich tu
wokół. Spójrz. 6 listopada 1971 roku
Amerykanie przeprowadzili na polarnej
wyspie Amchitka, na Aleutach, test
nuklearny o kryptonimie „Cannikin”, w
tramach operacji „Grommet”. Co w tym
dziwnego? Trwała przecież Zimna Wojna.
Albowiem był to najsilniejszy test jądrowy
przeprowadzony niemalże 2 kilometry pod
ziemią Jego moc to około 5 megaton. W
jednej sekundzie ziemia podniosła się na
kilkanaście metrów na obszarze niemalże
dwóch kilometrów, powodując wstrząs
sejsmiczny o sile 7 stopni w skali
Richtera. Następnie opadła, wzniecając
chmurę radioaktywnego pyłu i tworząc
poatomową kalderę. Licho wie, ile zostało
napromieniowanych ludzkich istnień i ile
umarło potem w męczarniach na raka.
Niemniej jednak test wypadł ponoć
wyśmienicie. Brawa. Wielkie brawa, wojskowa
generalicjo.
Ponumerowane medyczne eksponaty w szklanych
gablotach, jak w muzeum, roznoszące mdławą
woń chemicznych odczynników. Zalane
formaliną. Słoje. Słoje. Wszędzie
straszliwe słoje! Nowotwory złośliwe w
natarciu! Malformacje, agenezje,
hipoplazje, mikrocefalie, aberracje
chromosomalne… Przyprawiająca o dreszcz
neurofibromatoza! Zespoły Pataua, Edwardsa,
Wolfa-Hirschhorna, Retta… Pierwsze aparaty
do naświetlań, tzw. bomby kobaltowe
(dziwne, pokraczne konstrukcje)
Czarno-białe zdjęcia przedstawiające
pacjentów na łożu śmierci, poddawanych
beznadziejnym próbom leczenia. Politycy,
aktorzy, piosenkarze… Filozofowie, pisarze…
Premiery wydań wiekopomnych dzieł… Teraz
zakurzone, zapomniane. Leżące na stercie,
przez które przedzieram się, leżąc na
podłodze o nikłym zapachu woskowej pasty.
Kurz i pajęczyny. Rozrzucone kartki,
okładki winylowych płyt… Porysowane,
popękane… - niczyje… Jesteś tam jeszcze?
Słyszę twój niewyraźny głos, jakby szept
umierającego. W drugim pokoju mrok. Na
łóżku pognieciona pościel. Wyraźny obrys
leżącego tu przed rokiem martwego ciała
mojej matki, która odeszła, patrząc w
otwarte okno. Uleciała w nieokreśloną dal.
W NIC. Zanim przyszedł lekarz, leżała tak
przez kilka godzin. Kiedy się wreszcie
zjawił, wypisał beznamiętnie kwit i
poszedł. Pewnie do innego zgonu…
Wracam do siebie. do swojej zawilgotniałej
nory. Rozgarniam strzępy dawnego życia
zwisające płachtami jak pozdzierana ze
ścian tapeta. Chwieją się w podmuchach, po
których wspina się przeciągły jęk
przeciągu. Wołam. Wołam, ale świdruje mi
uszy piskliwy szum. Bohater liryczny kpi
sobie ze mnie. Kpi sobie ze mnie,
rozsiewając wokół gorączkę, pijacką
malignę. Kpi sobie ze mnie, tocząc butelki
po stole, tocząc je po podłodze. Po
zapleśniałej, dębowej klepce… Kto się ze
mną bawi w ciuciubabkę? W chowanego? Kto
się ze mną droczy? Nic nie widzę, lecz
słyszę wciąż głosy, gdzieś w oddali mroku,
w bezkresnych czeluściach drugiego pokoju…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-07-03)
https://www.youtube.com/watch?v=DZmNHp9_tPQ
Komentarze (4)
Porywający tekst!!!
Przydałby się cud w postaci dłoni, która najpierw
ubije, a później zapyta czy pomoc...
Pozdrawiam
Bardzo. Fascynujący, pełen czerni obraz stanu peela i
opis najczarniejszej strony ludzkości.
Pozdrawiam serdecznie.
Mroczna ta mrocznosc
Ale podoba się
Pozdrawiam :)
Przejmujący ten mrok...