Sprzeciw płonący
Udał się na rynek, tuż obok Kościoła,
W plecaku miał łańcuch, by czegoś
dokonać,
Czy chciał kogoś bić?, czy kogoś
pokonać?
Tak chciał on walczyć, z rosyjskim
milczeniem,
Na temat pewnej sprawy, co od dawna
drzemie,
Pogrzebana w ziemi, na wschodzie
"rosyjskim",
Którą zaś większość, nazwała
"Katyńskim",
Bo jakżeby inaczej, nazwać ów ich czyny?
Strzały w tył głowy, bezduszne "maszyny"
Bo czyż umarli, mają prawo mówić?
Są oni cichymi, uczestnikami tamtego
zdarzenia,
Które miało zostać zawsze tajemnicą,
Przykuł więc się do hydrantu, z łańcucha
pomocą,
Zaczął krzyczeć o tym, co miał w swojej
głowie,
O sprawie Katyńskiej, o nieznanym
grobie,
Gdy ludzie patrzyli, spokojnie na niego,
Niczym na człowieka "psychicznie
chorego",
Co nie wie co mówi, nie może mieć racji,
Lecz on nie był chory, tylko we
frustracji,
Nie widział postępów, tamtej swojej
akcji,
Wyjął więc z plecaka butelkę, z
przezroczystym płynem,
Polał swoje ciało, tym cudownym
„czynem”,
Który w połączeniu, z iskrą "nadziei",
Dał mu to czego pragnął, prawdziwych
„płomieni”...
Płonął żywym ogniem, był niczym
pochodnia,
Dla władzy ów czyn, był nazwany
"zbrodnia"
A dla reszty ludzi, był on czynem
wielkim,
Bo czy każdy, z nas byłby w stanie,
Swoje życie zwęglić?

kura998

Komentarze (1)
Gratuluję odważnego zmierzenia się z bardzo trudnum
tematem.