ustoję
za fasadą śnieżnobiałych zębów
dławią się istnienia,
ile
można
żyć
w projekcji
w iskrach oczu,
bez głosu wykrzyczanych myśli powódź
dygoczących z zimna,
biernych świadków katastrofy..
pogarda,
dla własnej osoby,
podłego mordercy spełnienia,
kata, który w mocarnych dłoniach rozrywa
truchło szczęścia
i mimo to..
odnajdę siebie,
ustoję
autor
zmęczony_koleś
Dodano: 2017-05-11 00:23:45
Ten wiersz przeczytano 519 razy
Oddanych głosów: 4
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
Komentarze (3)
Fajna refleksja.
Po każdym upadku powstać ze zdwojoną siłą walki
katastrofa to jeszcze nie koniec świata. Ważne by się
z niej podnieść.