Wielkamoc. Część III - U siebie
TytUł całego planowanego zbioru: Opowieści
pawdziwe
Po krótkiej podróży - Wiktor – wysiadł na
końcowym przystanku autobusu i – jak zawsze
– przekroczył bramę główną Akademii. -
Taksówką podjechałby raczej pod bramę
boczną, gdzie nie wystawiali przepustek dla
gości, a spod ktorej miał bliżej do domu.
Taksówki - w zasadzie - nawet z mieszkańcem
- na ten teren nie miały wjazdu. Okazał
stałą przepustkę uprawniającą do wejścia i
nie chował jej głęboko, bo po drodze był
jeszcze drugi – wewnętrzny posterunek –
przy jedynym od strony miasta wejściu – już
prawie bezpośrednio na jego osiedle.
Fakt – faktem: przekroczył bramę – i poczuł
się u siebe. Dopiero tutaj – wsród zieleni
i śpiewem witających ptaków – dopiero tu
odpoczywał i czuł się – naprawdę
bezpieczny. Chodnikiem leśnym – szedł w
kierunku swojego domu. Minął sportową
strzelnicę, pobliski basen, wojskowe
ąrchiwum, oficerski internat dla słuchaczy
- bo tak nazywano studiujących podyplomowo
oficerów. - To była - bo wciąż jeszcze
nosiła tę nazwę - Akademia Sztabu
Generalnego. Dla Wiktora - znaczyło to tyle
samo co np. "Psia Wólka..." - tyle tylko,
że była to - jego - od urodzenia - JEGO
psia wólka. (- W dzieciństwie - ne wiedział
zresztą, że to jest - i co to jest - ASG.)
Spojrzał na bydynki klubu i akademickego
kina, popatrzył na sportowe hale z
towarzszącym im – drugim – krytym już
basenem. - Drogi było w sam raz – aby
wypalić papierosa.
Trasę tę – w drodze "na miasto" -
pokonywał w życiu tysiące razy – i
niezmiennie – podziwiał rosnące po drodze
krzewy jaśminów – wypuszczających jak żadne
inne – proste i sztywne pędy, z ktorych – w
dzieciństwie z kolegami – robili bełty do
kusz i strzały do łukow. Mijane zarośla
bzów - dostrczały doskonale kształtne
widełki służące im do wyrobu proc. -
Strzelali zwykle czubkami zużytych
pocisków do kbksu lub tetetki. Było tego w
bród na wspomnianej już sportowej
strzelnicy. Pierwszoligowy klub strzelecki
- i w ogóle – wielosekcyjny klub sportowy
WKS... - "Kadra" – on i jego koledzy - w
dzieciństwie - traktowali jak swój. Wszysto
zresztą - "na ich terenie" nazywanym
oficjalnie Poligonem – traktowali jak
swoje. Nie bez kozery – mowili wyłącznie
"nasz stadion", - "nasze sklepy" , "nasza
szkola", "nasze przedszkole", - lodowisko,
kasyno,... - amfiteatr, kotłownia,
wodociąg... - i -
korty, boiska rozmaite, okopy i "małpi
gaj", we wczesnym dzieciństwie - "nasze
czolgi", żołnierze, nasz szewc i nasza
pralnia. Nawet prosta – ale porządna
żołnierska stołówka – była traktowna jak
swoje – bo zawsze z pobliskiej górki –
zostawiając na zewnątrz sanki - można było
– nie tracąc wiele czasu – zjeść porządny
– żołnierski obiad. To "nasze" – ale tylko
dla mieszkańcow posiadających stałe
przepustki - a dla innych – odgrodzone
betonowym parkanem – było przedmiotem
niechęci okolicznych mieszkańcow
Rembertowa. Po latach – gdy teren wojskowy
ASG – został włączony po części pod cywilną
administrację – Burmistrz Dzielnicy -
rodowity "rembertus" – Pan "O" ponoć
zwolnić miał z pracy w Urzędze wszystkie
żony oficerów. - Podobno... - Bo - podobno
- został mu uraz z dziecństwa, gdy - na
basen – mogł wchodzić jedynie przez płot. -
Syndrom jakiś... - Syndrom
"nieszczęśliwego dzieciństwa" (- ale – to
mówią jedynie złośliwi.) - I w sumie – to
nie jest śmieszne.
Również po latach – dowiedziałem się, że
teren nazywany był złosliwie chyba -
"rezerwatem" a jego mieszkąńcy - nazywani
byli - na pewno złośliwie " mieszkańcami
bantustanu". - Wiktor - jako dorosły -
osobiście – przyrównywał siebie i kolegów –
do mieszkańcow specyficznego getta.
Od 1980 r . - od sierpnia – mijane po
drodze drzwa – Wiktor - podziwiał także od
ich strony użytkowej – pod względem
tartacznej przydatności. - Dlaczego? - i to
się wyjaśni, bo będzie przedmiotem
oddzielnego opowiadania.
W drodze do domu – zatrzymał sie i oparł o
żelazną barierkę oddzielającą chodnik od
przed wojną wykopanego cieku mającego
dawniej odwadniać teren jednostki - później
- wykorzystywanego głównie do odprowadzania
chlorowanej wody z basenów kąpielowych.
Zapalił kolejnego papierosa - i -
przyglądał się z lubością kilku - smukłym
tartacznym brzozom. Widać było, ze rozgadał
się i ma chęć wspominki snuć dalej - może
nawet - poruszyć temat związany z
pozyskiwaniem drewna - w pobliżu
rozlokowanych w lesie wojsk radzieckich -
gotowych na przyjęcie sojuszniczej
inwazji, o stojących - jak się zdaje - w
gotowości... - kilku polskich czołgach z
lufami armat skierowanymi w stronę
sojuszników, a nawet z pobytem w
radzieckiej bazie - samego marszałka
Kulikowa. Myślał sobie, ze wiele miałby
smacznych opowieści – o znanych mu
częsciowo późniejszych losach kolegów, o
swoim – niezmiernie nie wykorzystanym
losie, o ludziach – znanych z listow
gończych lub – dobrze znanych w najwyższych
gremiach parttii lub w wysokich kręgach
biznesu. Uznał jednak, ze nie wszystko
nadaje się do fabularyzacji i – postanowił
ograniczyć się do dzieciństwa.
Cały wojskowy poligon jako teren wojskowych
ćwiczeń – ciągnący się kilometrami –
poczynająć od ich ogrodzonego terenu –
nazywany był - dla odróżnienia od "ich
Poligonu" – przezanczonego na miejsce
zamieszkania – nazywany był po prostu
"naszym lasem". Do "naszego lasu" –
chodziło się na grzyby, na karaski, na
przygodę. Tam były rozmaite jeziorka ,
bagna i wiele – wiele ciekawych miejsc –
wysokie wydmy - jako miejsca do sanek i
nart, kopalnie piasku, strzelnice sportowe
do rzutków – z całym bogactwem amunicji, a
być może – nawet jakieś obiekty ściśle
wojskowe. W tymże ich lesie i - w ogóle na
"ich terenie" – nagrywano wiele polskich i
nie polskich – nie tylko wojennych filmów.
Przed wojną – ponoć kręcili – i nawet
dokładnie wie gdzie – szturm kosynierow z
bitwy pod Racławicami. Tę starą historię –
poznał wraz z kolegami - w czwartej chyba
klasie - od spotkanego na jeziorkach
mężczyzny – powołującego się na wojskowe
korzenie i przedwojenne zamieszkiwanie na
ich późniejsyzm terenie. Mężczyzna
opowiadał im wiele barwnych historii – m.
innymi o starannie ukrytej i
zakonserwowanej broni w jednej z piwnic
przedwojennego - znanego im budynku – i -
jak uznali – starał się wyciągnąc
informacje dotyczące terenu Akademii. Po
przemyśleniu – Wiktor wie, ze zapewne
korzystał po częsci – ze zdjęć kosmicznych
lub starszych – amerykańskich zdjęć
samolotowych, na których pewne obiekty
musiały pozostawać zagadką. Stwierdzili, ze
człowiek ten - z całą pewnością - nie mógł
być przedwojennym mieszkańcem ich
póżniejszych osiedli. - Zgodnie uznali, ze
prawdopodobnie był szpiegiem ktoregoś z
państw NATO.
Na ich ogrodzonym ternie – był też Urząd
Pocztowy – nazywany – dla odrożnienia od
osiedla "Poczta" - nazywany oczywiście
"naszą pocztą". Jakoś nikt - nigdy nie
pomylił tych dwóch odrębności, a jeżeli
ktoś szedł - konkretnie - do ktoregoś z
kolegów mieszkającym w budynku z Urzędem -
mówił po prostu, ze idzie - załóżmy - "do
osiemnastki". Tak się mówiło, że pracuje w
"czwórce", w "sto dwujce" , czy mieszka w
"osiemdziesiątym szóstym".
Wiktor - wygadał się, że na kolejowych
koloniach wypoczynkowych dla dzieci – na
ktore jeżdził z racji pracy jego ojca w
charakterze maszynisty – na tych kolniach
przważnie miał kłopoty ze strony
wychowawcow, którzy wmawiali mu, że nie
umie adresować listow. Wiktor – nie
wiedział dlaczego, ale wiedział, ze ma
napisać krótko:" Warszawa..." – i tu -
stosowny dwucyfrowy numer, a następnie –
np. "44/3". Listy – zawsze przychodziły, a
przynosiła je jedyna listonoszka, starsza,
niepozorna - nazywana przez wszystkich – od
przedzkolaka po Komendanta – Panią Stasią.
Na komendanta - mowiło się raczej po
nazwisku.
"Na terenie" było wiele ulic, ale żadna z
nich nie miała swojej nazwy, a o
skomplikowanym systemie numeracji budynkow
– Wiktor wiedział niewiele i nie chciał
opowiadać.
Wątków z dzieciństwa mogłoby być bardzo
dużo – od technik operacyjnych SB, przez
techniki podsłuchowe wielkicj mocarstw,
przyjazne kontakty z żołnierzami
radzieckimi, tragiczne zabójstwa i
samobójstwa, proste kradzieże ze sklepów...
- ale – dosyć! - po co babrać się w
nieczystościach. - Wiktor postanowił
ograniczyć się do swoich i najbliższych
kolegów – dziecięcych kontaktów np. z
generałem Kuropieską, jabłek u ogrodnika,
miłych klimatow czereśniowych alei,
pamiętanych z lat pięćdziesiątych – Kronik
Filmowych, przedszkolnych wspomnień. -
Jednak – już innym razem.
Dzisiaj – choć to wydawać się może śmieszną
zabawą "w PeeReLowską konspirację" – uważa,
ze "ich poczta" to mogła być - szczególna
poczta, a jej wszyscy pracownicy – łaczne z
poczciwą panią Stasią – byli dobrze
prześwietleni – nie tyle przez SB, co przez
wojskawą Informację.
Wiktor – doszedł w końcu do swojego "bloku"
posiadającego już normalny adres – i –
prawie normalnych lokatorow. Zapukał do
drzwi – i po chwili – witał się z
Rodzicami. Zawsze – wydawało mu się, że
wiecej jest w tym ceremonii, niż
rzeczywistej serdeczności.
01.06.2019 r. CDN.
PS. - gdyby ktoś zechciał skomentować... -
Nie piszcie o literowkach, za które
przepraszam. Będę je poprawial jeszcze w
toku wielokrotnego czytania, a po
poprawieniu - dopisek ten - skasuję.
Pozdro:)
z uwagi na nową dla mne formę wypowiedzi (proza) prosze o liczne glosy, czy to się da czytać. --dzięki:)
Komentarze (14)
Działo się Wiktorze, oj działo się.
Może znajdzie się jakiś dziennikarz, którego materiał
zainteresuje na tyle, że przyjdzie byś to wszystko
opowiedział, a on nagra. Potem oczywiście -
długometrażowy.
Witam Wiktorze.
Rzadko bywam na owym portalu bowiem brakuje mi na to
czasu.
Jeżeli się zjawiam, z pewnością nie zapominam o Tobie.
Dziękuję za refleksyjny tekst.
Pozdrawiam.
Marek
Cały czas jesteśmy jeszcze w realności. Już się
niecierpliwie, kiedy zaczną się dziać cuda...
Witaj Wiktorze:)
Nie ukrywam,że czytam z ciekawością Twoją
prozę(poprzednie części też przeczytałem) aczkolwiek
dla mnie małym minusem opowiadania są literówki choć
piszesz,żeby o nich nie wspominać.Jednak niestety
przez nie czytanie jest utrudnione choć oczywiście to
moje zdanie:)
Pozdrawiam:)
Czytam, czytam. Z przyjemnością :)
Pozdrawian
pięknie i barwnie napisane
Pozdrawiam serdecznie
Czyta się. Miłej niedzieli:)
Mur z betonu i "nasze" miasteczko w mieście, "getto"
dla wybranych... Obrazowo przybliżasz codzienność
chłopaka zza tego muru. Pozdrawiam serdecznie i czekam
na c.d.:)
Z przyjemnością przeczytałam.
Pozdrawiam serdecznie :)
Literówki można robic w ramówce komentarza - bo jest
za mała. Ale wklejony tekst należy edytować Nie
przejmuj się - tekst jest O.K.
"Spojrzał na bydynki ", - " w dzieciństwei z kolegam "
- " zjeść porządny – zólnierski obiad. " - literówki
wWiktorze. Popraw proszę. Jeszcz masz kilaka - zo
bacz. Literówki wcale nie umniejszają całego tekstu.
Jest ciekawy - obyczajowo i opisowo. Z przyjemnościa
przeczytałem - bo budzi we mnie wspomnienia. Głos daję
z przyjemnością wczytałam się w ten Wiktora świat.
Ach, gdybym umiała tak barwnie pisać- opisałabym swoje
dzieciństwo.
Waldi! - jutro będzie Niedziela, a w opowiadaniu -
Niedziela Wielkanocna i rembertowski cmentarz z
wujkiem Zygmuntem, ktory miał w stalinowskich latach
perypetie - zRosjaninem - szkolnym rusycystą, bedzie o
incydencie, ktory poslużyl jako pretekst do usunięcia
księży i religii ze szkoł. Wszystko to - jako
wydarzenia z "naszego terenu". Może jeszcze zdążę o
tym, co - naprwdę wydarzylo się tego dnia na
cmentarzu, a w co - zapewne nie każdy zechce uwuerzyć.
Pozdrawiam serdecznie:)
zobaczymy co będzie dalej ...