wspólna niedziela
stół pod oknem, nakryty żółtym obrusem
dwa talerze na nim dla nas postawię
na dzień dobry witasz mnie całusem
w krótkich spodniach podam ci śniadanie
w wazoniku bukiecik nagietków
w twoich oczach uśmiech szelmowski
gdy przypadkiem mnie dotykasz kolanem
dreszcz przechodzi, na wspomnienie nocy
nic nie sprzątam, niech zostanie na
stole
szkoda czasu, on tak szybko ucieka
dzisiaj gramy tak cudowne role
dzisiaj świat cały na nas czeka
potem spacer kasztanową aleją
pośród tłumu i trzymając się za ręce
ty całujesz mnie a ludzie się śmieją
czy potrzeba do szczęścia czegoś więcej?
późny obiad, w jakiejś fajnej knajpce
ty pijesz tonik, a ja zimne piwo
mija czwarty dzień jak już nie palę
nigdy wcześniej tak dobrze nie było
przed wieczorem wracamy do do domu
włączasz Długosza albo Cohena
ja szybko sprzątam w kuchni ze stołu
na lepszych nas ta miłość zmienia
jakąś kolację wymyślamy razem
przetrę kieliszki, ty zapalasz świece
to co nas łączy uczcimy szampanem
czy może być o zmierzchu z kimś lepiej?
a potem noc i twoje ramiona
krew taka gęsta, świadomość ucieka
wpleciona w ręce nasza mleczna droga
...tak, warto było na to tyle czekać
stop klatka...! tu się sen urywa
reżyser życia znowu zmienił zdanie
dalej musimy tę miłość ukrywać
nie ze mną zjesz niedzielne śniadanie
nikt nie zobaczy, że splecione dłonie
pośrodku tłumu...nie będziesz całował
i nie ma miejsca by go nazwać domem
nie ma nadzieji by wyjść z tego cienia
będą szampany, ale nie we dwoje
i smukłe świece ktoś inny zapali
...to było tylko marzenie moje,
wspólna niedziela, która się nie zdarzy
pisałam to bardzo, bardzo dawno temu
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.