Zmierzch
Miasto złączyło się w objęciach z nocą.
Idę przez ciemność i kapiące z nieba
łzy.
Mijam karczmę rozświetloną jak
świątynię,
W której tłum śmierdzących deliryków
Dziękuje Bogu za owocny dzień pracy
Wznosząc do góry zakąskę i kielich.
Dalej z czerwonej poświaty
Wyłaniają się boginie taniej miłości.
Są one jak przyprawy sprowadzane
Z krajów bliższych i dalszych,
Nadają smak szarej codzienności.
Za rogiem w kałuży krwi i moczu
Stygną ludzkie zwłoki.
Już niebawem zdziczałe psy
Urządzą im godny pogrzeb do ostatniej
kości.
Przed sobą widzę okno, w którym dogasa
świeca.
To ostania dziewica w tym mieście kończy
pacierz.
Już zachwalę zaspokoję mój głód
Jej świeżą krwią doprawioną niewinnością
I szczyptą dziecinnej wiary w dobro.
Nie muszę się spieszyć.
Słońce już nie wzejdzie nad tym miastem.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.