Znowu ją widzę...
*** to tylko był sen ...
I znowu Ją widzę…
przeraża mnie ten widok
serce mi rozrywa, gdy mi się ukazuje
z jednej strony uczucie nieznane,
z drugiej zaś, bratnia dusza, której nie
staje mi serca
zawieść i okłamać…
I znów w czeluście cierpienia się
rzucam,
nic innego teraz nie mam siły uczynić
lecz mimo to…
znowu Ją widzę…
jednak tym razem to coś innego!
zawsze, gdym zmęczone powieki zamykał,
a Ona do mnie przychodziła,
widziałem uśmiech na Jej twarzy
widziałem oczy slące wokół radosne
spojrzenia
widziałem energię jej młodzieńczej duszy
rozsiewającej wokół szczęście
za każdym razem, za każdym razem, za każdym
razem…
teraz jednak oczy mojej wyobraźni
co innego mi ukazują…
Oto stoi Ona…
z moją „bratnią duszą” przy
swoim boku,
a oczy Jej przypominają mi
piękny, letni poranek z jego całym
urokiem,
spowity nagle, z nienacka
mgłą żalu i panicznej rozpaczy!
cała Jej radość, euforia i pozytywne barwy
życia
utonęły gdzieś gwałtownie, umarły!
tylko łzy… Jej gorzkie łzy
bezradności,
wciąż mam je przed swoimi oczami!
otrzeć ich nie mogę, gdyż nie tego ona
pragnie
nie znam także ich powodu,
co jeszcze bardziej mną trzęsie…
Jej mokre od deszczu włosy…
rozwiane cienie do powiek…
usta wykręcone od bólu i smutku…
taką Ją widzę teraz
a wokół nas trojga – aura złowrogiej
ciszy okrutna…
gdy patrzę tak na Nią, chciałbym Czas
zatrzymać
poruszyć Ziemię, i Słońce, i Księżyc, i
Całe Istnienie,
aby znowu ten uśmiech wspaniały
wrócił na Jej usta!
I oto stoi tak przede mną Ona, i moja
„bratnia dusza”
wtem ta „bratnia dusza” sprzed
nas odchodzi
zostawiając nam na pożegnanie
swoje błogosławieństwo i uśmiech i
pozdrowienie.
lecz Ona nie odchodzi…
dalej stoi przede mną i wzrokiem mnie
przeszywa,
podchodzi krok bliżej
drżącymi rękami obejmuje mnie za
szyję…
znów spotkałem jej wzrok!
bezlitosny strach, który kaleczy
każde moje wspomnienie o Niej
uderza we mnie kolejny raz!
cała moja dusza płonie z żałości!
ten ból i mnie przeszywać zaczyna na
dobre,
żadny do mnie już bodziec nie dociera,
oprócz Jej przenikliwego smutku!
on mnie paraliżuje,
kości zastygają…
mięśnie zdają się być jak z drewna...
lecz oto Ona stoi nadal
i zdziwienie mnie niesamowite ogarnia,
gdy przez ten płacz i zamęt duchowy
szepcze mi cicho:
dziękuje Ci, że jesteś…
opiera mokra głowę na mojej
piersi…
ściska moje barki…
łapie obydwie swoje ręce na moim
karku…
i trzyma mocno
jakby to było dla niej pomocą
największą,
jedyną, najlepszą na całym swiecie!
nie wiem co mam zrobić!
sumienie mną targa…
jak fale morskie małą łódką rybacką
na środku rozszalałego oceanu…
Ona dla kogo innego! dla kogo
innego…
lecz strach przed dalszym krokiem
ruszyć mi się nie pozwala…
Jej mocny, rozpaczliwy uścisk…
Jej szloch i ocieranie zmęczonych oczu o
moją koszulę…
cóż to znaczy??? – pytam sam
siebie
Oto stoi Ona…
z zawartym na mnie swoim wszechmogącym
uściskiem…
wtem odrywa się od mojego ciała,
wilgotnymi ustami swoimi po mojej twarzy
sunie
dotyka policzka i ust, zatrzymuje się
nagle…
czemu ona to robi???
nic zupełnie nie rozumiem!
odrywa się od moich ust delikatnie,
lecz za moment dotyka ich znów…
Ona wciąż płacze, a Jej oczy zdaja się
mówić:
ja tego nie mogę! nie powinnam!
ale słowa? na co one się zdadzą?
coraz mocniej i bliżej dotrzeć
próbuje…
lecz z kazdym pocałunkiem swoim
wylewa na mnie swój strach i łez kolejny
tysiąc…
dalej coraz bliżej,
delikatnie przebija mnie swoimi ruchami!
znów coraz bliżej, i znów coraz
bliżej…
wydaje się, jakby mi chciała wszystkie
swoje troski oddać,
przekazać, z tymi pocałunkami,
bo ani łzy, ani słowa, ani „bratnia
dusza” moja
nie mogą mnie od Niej uwolnić…
nie wytrzymam dłużej tego!
lecz czemu nie mogę wytrzymać?
chcę i nie chcę tego zatrzymywać!
mówię do siebie w myślach:
proszę! błagam! przestań… to Ciebie
niszczy!
jak i mnie również!...
jak grzmot do Jej uszu te słowa
docierają…
myślą przekazałem Jej swoje
błagania…
odsunęła się powoli trzymając mnie za
ręce…
otarła kciukiem moje łzy i usta…
otarła swoje spuchniete oczy
wybacz mi… - zaszlochała
dziękuję, za Twoje… - nie
dokończyła…
odwróciła się szybko,
zarzucając włosy na ramię…
…
i odeszła we mgłę...
cień ją zasłonił…
noc ją zabrała…
oczy swoje otwarłem…
dzień i godzinę uświadomiłem…
łzę samotna otarłem…
lecz dzień cały, do wieczora samego
sam do siebie kieruję zagadkę:
Cóż Ci mam wybaczyć?
I za cóż mi dziękujesz?
... lecz realny aż do granic ***
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.