Może i cierpię...
co było...
tego ile ci zawdzięczam, chyba nikt nie
wie
i chyba nikt, nawet ja, tego ci nie
uświadomi
chocbym chciał dzielić z tobą swoje
zycie
i wszystko, co z nim związane
to codziennie, kiedy staję przed lustrem
mówię do siebie
nie! to nie możliwe
przecież sam bardzo dobrze to wiesz
powtarzam to sobie codziennie
i nie na darmo to robię
już mnie te uczucia nie trzymają
stopniowo się od nich uwalniam
i jestem szczęśliwy, że tak jest
bo serce mnie boli
kiedy kłamę ją w żywe oczy
że nic do niej nie czuje
i jestem szczęsliwy, że jestem szczery
wobec Ciebie, wobec siebie i wobec mojej
bratniej duszy
już nie siedzi we mnie wczorajsze
już nie wołam jeszcze, jeszcze, jeszcze
jakiś moralny deszcz mnie orzeźwił
pchnął moje mysli w inny obszar
z dala od Ciebie
od Twoich ślicznych oczu
od malowanego radością usmiechu
od chwil ukrytych, z Tobą spędzonych
tonąłem w Tobie
a jednak sam siebie uratowałem
ale jak człowiek cierpi, gdy pozwoli
na śmierć chorego zwierzęcia
aby uwolnić go od męki choroby
zna dobrą stronę swej decyzji
tak ja cierpię niszcząc i usuwając
z mojego życia część Ciebie
tę nie dla mnie przeznaczoną
wiem, że to moje cierpienie
błogi plon nam wszystkim przyniesie
łzy, gorycz, żal – nic mi ich nie
wynagrodzi
miłość, zaufanie, szacunek – nic Nam
ich nie odbierze
...to było
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.