Żyję i nie żyję
Lodowato i pusto, słońce poszło spac,
zmarznięty świadomością półistnienia, tylko
kredytowych myśli, wciąz nie mogę przestać
się bać.
Chciałbym pozbyć sie swej natury, swego
bierzma nieustannej potrzeby kochania,
chciałbym już pusty być w środku, obojętny
na brylanty bliskości, gdy człowiek zna
smak spełnionego trwania.
Łatwiej byłoby nie czuć, nie być miękkim
dywanem słabości,
gdy wciąż jak zniewieściały chłopiec, po
prostu żyję milością.
Łatwiej byłoby skałą być, zatrzymaną rzeką,
drwiącym bezładem pragnień,bezwzględnym
kamiennym posągiem, co nie potrzebuje
niczego.
A jednak nie umiem zrzucic z siebie niby
daru, co przepełnia mnie całego,
nie znajduję ujścia dla tryskającej
fontanny marzeń, męczę się i nie wiem
dlaczego.
Skrzydła me zlepione zaschniętą krwią
wylaną z serca, łzy upstrzyły zniszczony
plaszcz pogoni za losem,
buty zdarte od poszukiwan tej, która mnie
pokocha.
Oczy szkliste i nienawidzące pustego wciąż
horyzontu,
dłonie poorane naiwnością, która jak linę
ciągnąłem do siebie, myśląc że to
nadzieja.Że jeszcze zdążę.
Więc jestem tu, wiec żyję i nie żyję już od
czasu,
gdy ptaki rozszarpały me istnienie,
zostawiając poły straconego w mroku
plaszcza.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.