Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Autlandia- część druga

Przepraszam tych, którzy liczą na krótsze części. Proszę o wytrwałość to 2 z 3 części.

"Autlandia- część druga".

Tymczasem dziewczynki kilka uroczych godzin były jeszcze w podróży. Przez noc wszyscy odpoczywali, konie spały, na trawie, królowa z księżniczkami w karecie, w pomieszczeniu sypialnym, bo były w karecie dwa pomieszczenia jedno typowo do podróży, drugie sypialne z wygodnym dużym łóżkiem. Z moskitierą przykrywającą je i chroniącą od wszelkiego, natrętnego robactwa. Student i posłaniec, oraz woźnica spali na dywanie w pomieszczeniu dziennym, że tak to określę. Jednakże co dwie godziny, zmieniali się posłaniec, student i woźnica by pełnić straż nocną nad księżniczkami, królową, nad końmi i tym wszystkim, co wieźli.
Obie księżniczki spały spokojnie, wtulone jedna w drugą i śniły o tym samym. W ich wspólnym śnie płynęła rzeka pełna piany. Piana niezwykle bielą lśniąca. A one wyobrażały sobie, że się w niej kąpią. Mimo, że śniły to się między sobą komunikowały, na swój sposób, gdyż jak już było wspomniane żyły w nieco swoim świecie i miały swój sposób komunikacji. W tym śnie księżniczka Alicja i księżniczka Hania rozglądały się wokół i zauważyły, że oprócz pieniącej się rzeki, w której skakały różowe i żółte rybki rosło jedno, samotne, wielkie aż do Nieba drzewo. Może miały wspólnie złudzenie, ale to drzewo do nich się uśmiechało, swymi ramionami poruszało, a liście wycierały pot z jego zmęczonego oblicza. Sam cienia nie zaznał., bo stał samotnie pośród Pustkowa. Jedną mu otuchą była rzeka, która dała mu pić z swych źródeł. Nawet ciężko mu było porozumieć się z tą szemrzącą rzeką. Ona od wieków na coś wkurzona wciąż była wzburzona, a narastająca piana nie była pianą wannową, lecz pianą wścieklizny, jaka z głębokiej paszczy rzeki wydostawała się na wierzch. Alicja i Hania nie świadome do końca znaków przyrody stąpały po brzegu rzeki. Ryzykując, że wpadną w rozwścieczoną wirującą toń. Ogólny wizerunek tej sennej krainy był łagodny, ale jakby nie co szarawy. Drzewo wszystkiemu dodawało kolorytu i tajemniczości, chociaż owa rzeka w tajemniczości nieustannie dostępowała mu kroku. Księżniczki zbliżyły się w stronę pięknego, mieniącego się w promieniach Słońca kamienia. Hania schyliła się by go podnieść, w ten niespodziewanie wpadła do wody. Już tonęła, Alicja zaczęła płakać. Wtedy na ratunek przyszło drzewo, które pochyliwszy się jednym swym ramieniem wyciągnęło Hanię z wody, a drugim otuliło Alicję by ta przestała się bać. Po chwili siedząc na jednej z gałęzi Hania suszyła się w promieniach Słońca, które wszystkie były na nią skierowane. Słońce też chciało pomóc, dlatego nie oświetlało okolicy, ale ogrzewało topielca. Alicja siedziała w cieniu dużych liści.
Minęło kilka chwil, gdy drzewo dziewczynki posadził na trawie, bojąc się, że przez swą ruchliwość i wierzganie spadną i zrobią sobie krzywdę. Po czym sam usiadł na swym własnym korzeniu, aż było słychać jak stare zdrewniane kości strzelają. Uśmiechając się życzliwie powiedział do nich: Ja wiem kim wy jesteście, wy Jesteście Alicja i Hania z krainy Autlandii, wy Jesteście tam księżniczkami. Po czym dalej kontynuował ja byłem niegdyś władcą Pustynnogrodu, a teraz jestem wygnańcem, a mą towarzyszką jest pieniądza rzeka, która była mą kochanką w Pustynnogrodzie. Mój grud był niegdyś wielki i sięgał po horyzont, był pełen żywych istot i tętnił gwarnym życiem. Dziś w miejscu mojego pałacu ja stoję, moje korzenie zapuściły się w głąb gleby bardziej niż kopalnie są usytuowane. Taka kara na mnie spadła, bo byłem złym człowiekiem. A moja kochanka zamieniona w rzekę swą pianą mnie podtruwa, ale swą wodą daje mi życie, które będzie tak długo trwać aż nie wyschną jej źródła. Jej źródłami są złe postępki ludzi z wszystkim grodów, ze wszystkich krain na całym świecie. A wy moje kochane księżniczki możecie przyczynić się do złagodzenia tych mych mąk, możecie przyczynić się chociaż trochę do wyschnięcia źródeł zła. Możecie to uczynić przez swe dziecięce, niewinne, beztroskie życie. Przez swą chorobę, którą oddając Bogu oddajecie za nawrócenie cierpiących. A Ci wszyscy, ludzie, którzy przyczynią się i będą mieć wkład w ułatwienie wam życia w waszej chorobie będą równoważyć liczebnościowo tych, którzy źle czynią. Dziewczynki przytakiwały drzewu bez wahania, zdaje się, że w pełni rozumiały to, co zdrowym ludziom, byłoby nie do pojęcia, byłoby nie zrozumiałe.
Przy tym wszystkim księżniczki zgłodniały, drzewo z racji uwagi jaką wkładał w obserwację i analizę świata oraz dzięki temu, że umiało czytać w myślach i sercach ludzi postanowiło nakarmić księżniczki. Z swej lekko nadłamanej gałęzi zrobiło starym, antycznym scyzorykiem z kamienia antyczną wędkę, czyli taką dzidę i złowiło dwie małe, zabawne niebieskie rybki. Po czym z resztek drewna z nadłamanej gałęzi zrobiło małe ognisko. Poświęcając dwa świeżutkie patyki nabił na nie rybki i dał dziewczynką, które sobie je piekli, a później smaczne rybki znalazły się w ich brzuszkach. Na tym drzewie, na samym szczycie rósł jeden, jedyny owoc, wyglądał on niczym kapelusz starego drzewa, byłego władcy pustynnogrodu. Może istotnie owoc ten rósł w miejscu, gdzie kiedyś nad bujną czuprynką ów władca nosił jakąś koronę. Drzewo zerwało ten owoc przekroiło kamiennym scyzorykiem na pół i dało po połówce każdej z księżniczek. W środku owocu była perła, która drzewo zachowało dla siebie i schowało głęboko w kieszeni, która sięgała w głąb korzenia. Księżniczka Hania i księżniczka Alicja po krótkiej drzemce udały się w dalszą podróż. Wtedy to królowa matka zbudziła je na śniadanie , które przyrządził woźnica. Po zjedzeniu śniadania, gdy ruszyli w dalszą część podróży, która miała niebawem dobiec końca dziewczynki udały się do swych zabaw i o dziwo sięgając do swych kieszonek, jakie miały w swych sukienkach zamiast płatków kwiatów znalazły każda polówkę owocu, jaką dostały od drzewa.

W Autlandii po nastaniu spokoju, gdy Zombi wrócił do swej sztuki niezauważany przez lud, dzieci i młodzież wciąż każdego dnia przychodzili posłuchać balonikowego króliczka, a zdarzało się, że i dorośli, rodzice dzieci, wdowy, wdowcy, ludzie, którzy chcieli odpocząć po pracy przychodzili i słuchali opowieści. Nieraz było i tak wiele, że najdalsi siedzieli tak daleko, po drugiej stronie rabatki, że Ci w środku musieli szeptem powtarzać słowa balonikowego króliczka , bo chociaż mówił wolno, spokojnie, wyraźnie i dość głośno , a słuchacze nawet nie mrugali oczyma by nie zakłócić szczegółów nie było go słychać. Wczesnym rankiem, a zwykle wieczorem, gdy temperatura była mniej dokuczliwa zakochani przechadzali się ulicami, alejkami. A część z nich najbardziej lubiła siedzieć na Autlandzkim rynku, wśród zielonych i fioletowych gołębi lub opierając się o liczne fontanny, w których pluskały się biało żółte dzikie kaczki. A, gdy w kościele o równiej godzinie dzwony odbijały ludzie przystawali, a na Anioł Pański przystawali wszyscy, nawet zamyślony siedzący na ławce balonikowy królik wstawał, prostował kości i w ciszy modlił się. Więcej niż połowa mieszkańców Autlandii na poranną mszę o wchodzie lub wieczorną o zachodzie Słońca każdego dnia udawała się. Także poranne i wieczorne msze były dostosowane do rytmu życia Słońca. Tak więc latem msze były o czwartej rano i dziesiątej wieczór , później stopniowo godziny się zmieniały, aż zimą były o ósmej rano i o czwartej po południu. Jedynie w niedziele i święta msze dodatkowe, świąteczne były niezależnie od pory roku zawsze w południe i zawsze ta msza odbywała się w katedrze. Także można powiedzieć, że Autlandia to kraina w dużej mierze ludzi religijnych.
Kościół świętego Idziego stał nad lewym brzegiem Autlandki, a katedra biskupia pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła była usytuowana dalej za lasem, na małym pustkowiu wśród pól słonecznikowych. A przez pola płynęła mała rzeczka nieco zbiedzona, w szarym kolorycie. W niej co prawda tętniło życie, ale żyły tam wodne węże, elektryczne węgorze, sumy długie jak pociąg i ryby o żelaznych szczękach. Żadne dziecko nie bawiło się w tej okolicy, a ludzie udawali się w ten rejon tylko do katedry, tylko w celu załatwienia spraw z biskupem, a co niektórzy rolnicy na pola słonecznikowe. Nawet sam biskup Innocenty mieszkał w miasteczku, blisko rynku w małym pokoiku w klasztorze świętego Franciszka z Asyżu.

Pewnego dnia czekano na wiadomość od królowej i księżniczek , jak podróż mija, czy im czegoś czasem nie potrzeba? W razie konieczności nadworny jastrząb obejrzy świat mógłby im to dostarczyć, gdyż nie ograniczały go drogi i inne przeszkody, w przestworzach sam sobie wytyczał autostradę i ograniczenia prędkości. Także mógł w razie konieczności rychło dogonić karetę mimo, że ta była już w krainie Wielkich Jezior i Rzek.
Nadeszła Sobota wokół wszyscy sprzątali, wszyscy przygotowali się na dzień świąteczny, wszyscy zza wyjątkiem balonikowego króliczka. Ten wydawał się być tym wszystkim niezainteresowany, ale nie było tak do końca. Jednakże tej soboty nie siedział jak zwykle, przez cały tydzień, miesiąc, rok na ławce przy pałacu, ale spotkano go przypadkiem przy budynku konserwatorów zabytków. Ktoś złośliwy mógłby zażartować, że ten starzec chce się udać do jakiegoś konserwatora i trochę się odrestaurować. Wszakże balonikowy króliczek czasem właśnie nie czuł się jak człowiek, ale jak jakiś mebel, co od wieków w jednym miejscu stoi. Właśnie wtedy przywieziono jakąś rzeźbę, która uległa zniszczeniu w akcie wandalizmu, tak właśnie myślano, który domniemanie zdarzył się. W Autlandii takie wybryki zdarzały się niezwykle rzadko. Iż raczej pomyślano , że to diabli zniszczyli rzeźbę nazywaną od imienia żony artysty Nefretete. A może tymczasem rzeczywiście jakiś łajdak, a może ktoś spoza krainy zalęgł się i dokonał zniszczenia rzeźby, która stała przy starym młynie nad samym brzegiem Autlandki.
Zbiegło się kilku ważniejszych mężczyzn. Był wśród nich detektyw Zawiszewski, wnuk artysty, młody nadpobudliwy chłopak o imieniu Stefan. Przybiegła też jakaś kobieta z kapeluszem z rozmaitym kukuryku na nim. Kapelusz jakby nie był mocno gumką umocowany do uszu kobiety to zgubiłaby go prędko, gdyż wskazywała na to jej energiczność i rozbieganie nóg. Gdy już stała wśród zgromadzonych to jej nogi wciąż chodziły w tę i z powrotem. A wspominamy już ćwierkający ptak z nad Autlandki siedział na winorośli i chichotał wyraźnie na widok kobiety w kapeluszu z kukuryku. Nadszedł w końcu człowiek, na którego jak się okazało czekano i dlatego Nefretete nie wnoszono do środka. Był to główny konserwator. Zauważyłem, że na nogach miał kalosze usmarowane, całe z błota. Obserwując to uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem, myślałem sobie, chyba w szambie się kąpał, ale myliłem się. Gdyż zgromadzony tłum zaczął bić brawa i śpiewać sto lat mu. Zbliżyłem się nieco by lepiej słyszeć, wtedy usłyszałem jak pewien pan, co w starym młynie hodował pieczarki zaczął mówić: Brawa zasłużone, jakby nie bohaterskie rzucenie się w nurt Niebieskiej Toni to Nefretete popłynęła by nam kto wie, czy nawet nie do Autlandzkiego oceanu. Także dziękujemy panu, panie Mietku, dobrze, ze pan był akurat u mnie w młyńskiej pieczarkarni. Autlandka była nazywana także Niebieską Tonią.
A więc jak usłyszałem i zorientowałem się w dalszych rozmowach pan Mietek przyszedł właśnie do pieczarkarni, gdy przez uchylone drzwi zauważył jak Nefretete w wodzie się znalazła. Jak wykazał w swym śledztwie detektyw Zawiszewski to nie wandale za tym stały, ale ziemia, która się osunęła , podmyta przez zburzony nurt rzeki, po dwóch dniowych, intensywnych opadach. Nefretete nie była aż w tak złym stanie by po kilku dniowych zabiegach nie mogła znów stanąć, tam gdzie stała, ale przesunięta kilka metrów dalej od brzegu.
Tego dnia popołudniu nadeszła wyczekiwana widomość od królowej Anii i księżniczek Alicji I Hani. W liście napisane było: „Dotarliśmy do krainy Wielkich Jezior i Rzek, do miejsca, gdzie droga się kończy. Karetę, konie, wszystko co mieliśmy ze sobą i nas załadowano na mały, filigranowy stateczek, ale jest stabilny i nie grozi nam utonięcie. Przepłynęliśmy jezioro pełne pomarańczowych ryb i białych krokodyli, ale takich małych, co najwyżej metr miał dorosły. Później się przeciskaliśmy się przez wąski przesmyk pełen szuwar. Później wpłynęliśmy na piękny zbiornik, z krystalicznie czystą wodą. Na drugim brzegu tego zbiornika zaczyna się kraina Dobrych Serc. Płynie z nami na stateczku, pewien człowiek bez rąk, który nogami maluje portrety księżniczek, i naszego studenta Jacka, ja królowa nie zgodziłam się na razie, gdyż wyszłabym nie dobrze, bo jestem nieco zmęczona po długiej podróży. Dotarliśmy do krainy Dobrych serc i przywitał nas jakiś opuszczony ogród, w którym spędziliśmy noc. Stała tam stara rudera, u nas nawet leśna chatka ziołowej babki jest w lepszym stanie niż ta rudera, w której spaliśmy. Wolałabym spędzić raczej kolejną noc w karecie, ale nie chciałam robić przykrości pozostałym towarzyszą, którzy zdawało się jakby tęsknili za domkiem , który nie ma kół lub nie pływa. Księżniczką było wszystko jedno, goniły jakiegoś pająka. A ten biedak uciekł z chaty, w której pewnie był jedynym lokatorem od bardzo dawna. Podczas wieczornej rozmowy przy świecach z pszczelego wosku od leśnych, dzikich pszczół, które jak się okazało ów malarz też własnymi stopami zrobił. Mówi mi on wówczas kaleczącym językiem o tym, że właśnie zakupił ten ogród i tą chatę i ma tutaj założyć swą pustelnię i pracownię, w której oprócz niego ma zamieszkać jakiś śpiewak, który urodził się bez ucha. Królowa pisała, że szczerze ją dziwi, że człowiek, który ewidentnie jest kaleką, wraz z drugim chce w odosobnieniu zamieszkać i w tej opuszczonej ruderze,, w której de facto podłóg nie było prowadzić spokojne życie. Napisała również, że entuzjazm i zaangażowanie ludzi z tej krainy jak: malarz, woźnica i posłaniec najwyraźniej może zdziałać cuda. Na koniec listu były pozdrowienia dla króla i wszystkich Autlandczyków. List ten z mównicy przy całym zgromadzeniu odczytał ten sam elf, który odczytał niegdyś list napisany przez króla.

Nazajutrz w Niedzielę po mszy tradycyjnie ludzie nie udawali się do domostw, lecz spotykali się w gwarnych grupach, nie koniecznie zawsze w gronie przyjaciół, czy sąsiadów. Różnie to bywało. Bywało, że jakaś kobieta i jakiś mężczyzna mieli ochotę spotkać się ze sobą, wtedy to ten niedzielny czas wykorzystywali najintensywniej jak się dało, wszakże domowników na pewno przez kilka godzin, a czasem i do wieczora w domu nie było. Zazwyczaj tylko Ci kochankowie wiedzieli, gdzie się skryli, czy u niej, czy u niego. A czasem, gdzieś poza domem spędzali ten czas, ale w miejscu tylko wiadomym dla nich, ewentualnie dla innych Kochanów, którzy właśnie też ten, czy tamten zaułek, krzak, szałas znaleźli. Bywało i tak, że się umawiano na godziny, że jedni po drugich przychodzili do miejsca schadzek by sobie nawzajem nie przeszkadzać. Z mych wspomnień wydawać się może, że niedzielne popołudnie to czas rozpusty i rozwiązłości w całej Autlandii. Jednak tak nie jest, gdyż przeważająca znacznie większość spędzała ten czas spokojnie.
Jednak nie zmienia to faktu, że byli i tacy, co do starej kaplicy chodzili, niby się tam pomodlić, przejść obok rytej w kamieniu Drogi Krzyżowej, a tymczasem zamykali się w ciemnej kapliczce, w której li tylko nabożeństwa majowe co roku każdego dnia maja odprawiane są i jak idzie jakaś procesja to do niej zachodzi i w Wielki Piątek tą Kalwarią pątnicy z całej Autlandii przechadzają się. Raz była taka bezczelna para, co kościelnego przekupić chcieli i na całą noc w kościele pozostać, niby czuwanie sobie wymyślili, ale kościelny zwieść pozorom się nie dał i zamknął przed nimi drzwi odsyłając ich z kwitkiem. Jednak to nie zniechęciło ich do ekstrawaganckich amorów, gdyż udali się tego wieczoru prosto spod kościoła na cmentarz. Nawet sowy i nietoperze później w swych kronikach pisały, że dwoje zwariowało z Miłości, gdyś na symbolicznym pomniku poległych Autlandczyków w trakcie starożytnej potyczki z Goliatczykami wyprawiało takie figle migle, że cały kilkutonowy postument przesunął się. Pomijając to, że pozostawili po sobie zwalcowaną trawę, a kto głupi pomyślałby to, że to zwierz w trawie tarzał się.

Zebrało się w ogrodach kaktusowych z ćwierć Autlandii. Wokół starego zielonkawo żółtego kaktusa siedziała grupa kolekcjonerów i ludzi, którzy prowadzili różnego typu aukcje i sprzedaże. Jeden z nich właśnie zakładał muzeum wszystkiego jak określił swoje przedsięwzięcie. Miały tam tez odbywać się wystawy kolekcji różnych kolekcjonerów, a ponadto wystawy artystów.
Dosiadł się do nich właśnie mężczyzna pokaźnego wzrostu. Znany był w całej okolicy, że kolekcjonuje porcelanę wszelkiej maści i wszelkiego typu. Wyciągnął z kieszeni małą figurkę Neolisa. Neolis to był starożytny przywódca elfów w Elflandii. Był on założycielem tejże krainy, władał przez tysiąc lat tą krainą. Jego następca rządzi tam już dwa tysiące lat i ma się dobrze na duchu i ciele. Figurkę tą wykonał w porcelanie najsłynniejszy chyba rzeźbiarz Autlandii i Elflandii Maksym z Drzewa. Mieszkał na chlebowym drzewie i schodził z niego wtedy, gdy coś pilnego musiał załatwić lub, gdy zwoływano mądre głowy na posiedzenia, które odbywały się od czasu do czasu. Wtedy na tydzień przed powstaniem porcelanowego Neolisa zszedł po świeże zapasy olejku eterycznego. A wiadomo najlepsze rośliny, które taki olejek dają rosną w Elflandii. Wtedy to poznał Neolisa, gdy też leżał już schorowany, nękała go wówczas choroba Pageta kości.

Choroba Pageta kości to choroba układu kostnego, jest to choroba przewlekła ściśle rzecz ujmując. Charakterystyczna jest tym, że występuje przynajmniej jedno ognisko nieprawidłowego tworzenia się kości przez osteoblasty. Poprzedzone to jest nasiloną re absorpcją kości przez osteoklasty.
Zbliżyłem się bliżej by lepiej słyszeć , o czym mowa. I nie myślcie, że taki ciekawski jestem, ja jestem po prostu kronikarzem. Przysłuchiwałem się dłuższą chwilę, ale nic nie słyszałem, myślę sobie milczą, nic nie mówią, ale w momencie, gdy słuch wyostrzył się i stał się wrażliwszy na szept, na ciszę zorientowałem się, że przemawia stary Kaluszko, człowiek prawie tak sędziwy w latach jak balonikowy króliczek, ale który zwykł mówić tak cicho, iż marsz mrówek po trawie można było szybciej wychwycić niż jego słowa. Ci co go słuchali to siedzieli w kompletnej ciszy, w całkowitym bezruchu i osłupieniu. Po chwili, gdy wyraźnie słyszałem, co mówi zbliżyłem się nieco i przysiadłem i zacząłem notować, co mówił, a mówił: … no moi panowie, i gdy już mniej ospale przechodziłem obok okien tych wież usłyszałem głos jakby głos kogoś, co w prostych słowach o pomoc nie może zawołać. Podszedłem bliżej, spojrzałem delikatnie, a znacie mnie panowie, jak coś się dzieje to zawsze obadam sytuacje, co i jak nim w wir akcji wpadnę. I tak stoję, patrzę przez jedno z tych okien, w którym szyby nie było, pewnie jakieś łobuzy wybiły rzucając kamieniami. No i patrzę, a tam tych dwoje, ona i on, niebo i grom. Ona całkowity no wiecie panowie , no wiecie, negliż, a on stoi nad nią i przyjmuje jakieś dzikie pozy, a ona piszczy jak mysz, to on znów coś z siebie wydaje. Myślę sobie to zachciało im się na amory, to bawią się w kotka i myszkę. Rozejrzałem się wokół , czy aby kto nie idzie, bym na podglądacza nie wyszedł. Nikogo nie widziałem , więc się tej patrze chwilę przypatrzę myślę sobie, bo twarzy nie poznaję, a on w dodatku maskę ma na sobie, myślę sobie Zorro, czy co, ale maska inna jakaś. Ci wszyscy co słuchali tych jego opowiadań, zresztą taj jak ja by nic uwadze nie uciekło uszy nadstawiali niczym jakiś dziki zwierz nasłuchujący zagrożenia. A on ciągnął dalej. I już mam iść dalej, gdy nagle widzę, ta roznegliżowana kobieta obraca się , mnie za oknem nie dostrzega, ale ja w niej rozpoznaję moją córkę i nawet jestem pewien, że to ona. Nie ważne w tym momencie było kim ów mężczyzna jest, ale co ona z sobą robi pomyślałem sobie, czy normalnie spotkać się by nie mogli, wszakże myślałem, że nikogo nie ma, bo do domu jeszcze żaden kawaler nie zawitał. Nie wiedziałem, co robić, czy reagować, czy nie, bo biłem się z myślami. Jeszcze się obrazi, wyprowadzi z domu, zerwie z starym ojcem kontakt. Wszakże to moje najmłodsze dziecko, ma w sumie tyle lat, co moja najstarsza wnuczka, a nawet rok mniej. I już odchodziłem, zostawiwszy ich w spokoju, bo fizyczna krzywda jej się nie działa, gdy nagle słyszę jego głos. Powiedział do niej coś, o igraszkach na cmentarzu jutro wieczorem. Rozpoznałem ten głos, panowie to był Zombi!!! Na tym zakończył swą opowieść, a ja siedziałem w szoku, nie wiedziałem, co zanotować. Być może to Zombi i córka tegoż Kaluszki , albo inna zbałamucona przez niego dziewczyna tarzała się z nim na cmentarzy przy pomniku. Nawet nie brałem pod uwagę, że w okolicy może być więcej takich Zombi.

Kolekcjoner porcelany siedział nic nie mówiąc, tylko poczesał głową i wpatrywał się w figurkę Neolisa, które wciąż trzymał w ręku. Wtedy przemówił do niego kolekcjoner kamyczków i kamieni o nietypowych kształtach, rozmiarach i kolorach. Mówił do niego: „ Panie kolego, a co pan nam powie, może coś związanego z tą figurką?”. Kolekcjoner odpowiedział :” może” i zamilkł na chwilę po czym zaczął opowiadać coś, co mniej więcej tak brzmiało, mnie się akurat tusz skończył, więc notowałem w pamięci i później z własnego otworzenia spisałem, gdy tuszu nabrałem z Autlandzkiej studni rozmaitości.
Panowie trzymam w ręku porcelanową figurkę Neolisa zrobioną przez Maksyma z Drzewa. Znalazłem ją podczas czyszczenia stawu nad Bukowym gajem, nie wiem jak się ona tam znalazła. Byłem u konserwatora zabytków, pokazał mi stare jej malowidła, jest ona w nienaruszonym stanie, a oficjalnie według pism zaginęła tysiąc sto lat temu. Jak panowie może się orientujecie staw nad Bukowym gajem wykopano czterysta lat temu, gdy wybierano piasek na budowanie wałów obronnych od strony oceanu Autlandzkiego. Także figurka ta tam musiała znaleźć się później, a więc ciekawe jest , gdzie była przed tym i dlaczego akurat mnie było dane ją znaleźć. Wtedy odezwał się kolekcjoner żyrandoli i parasoli. A znasz legendę, związaną z Neolisem? Tak znam odpowiedział być może szczęśliwy znalazca Neolisa.
Ów kolekcjoner porcelany po odpowiedzeniu znam legendę dodał: „ Owszem znam tą legendę, ale mnie chrześcijaninowi, nie wypada, nie przystoi wierzyć w nie. Gdyż żaden człowiek nie żyje tak długo jak baśniowe stwory z baśniowych krain. I nie wierzę w to, że teraz, gdy znalazłem tą figurkę Neolisa będę żyć nie przysłowiowe sto, ale dwa tysiące lat”.
Wtrącił się w tym momencie do jego mowy siedzący najbardziej z brzegu na lewą stronę pewien zbieracz muszli. Mówiąc: „Panie kolego zgadzam się z panem, ale czyż nie jest tak przyjemnie, przynajmniej pomarzyć o tak długim życiu? Szczególnie, że w legendzie tej, którą też znam, a pewnie i wszyscy tutaj siedzący panowie powiedziane jest, że nie będzie żadnego zła w życiu, ani żadnych złych rzeczy w życiu tego, który najdzie tę figurkę, którą pan znalazł. I dodam panu jeszcze jedno rzecz jest pan kolekcjonerem porcelany i jedynym w historii Autlandii. Także mógł się pan, chociaż trochę spodziewać, że prędzej, czy później, bo zawsze taka szansa istniała, że znajdzie pan lub trafi do pana w ręce ta oto figurką, którą pan ma”.
Na co odpowiedział kolekcjoner starych znaczków pocztowych, długopisów, kopert, listów, piór i kałamarzy. Powiedział do niego i do wszystkich zgromadzonych takie słowa: „Panowie koledzy ta legenda , czy inne wymysły nawet te, które są prawdziwe, te historie, które nas tak często doświadczają i nas otaczają, ale sprzeczne z nauka Kościoła to sprawka szatana. Przecież on ma moc i może nie sprawi, że będzie tutaj pan kolega żył dwa tysiące lat. Jednak może sprawić, że pan przez ten swój pozostały czas , który i tak dobiegnie prędzej niż legenda mówi końca. Właśnie w tym w ten czas stanie się pan egoistyczny, będzie pan narcyzem, bałwochwalcą. Mówię będzie, bo tak będzie jeśli pan w to uwierzy. Jednak jak widzę pan w to nie wierzy i chwała panu za to. Ja szczerze będę trzymać kciuki i modlić się, aby pan przy tym pozostał, bo zły duch czeka, aż pan tej porcelanowej figurce Neolisa odda cześć i będzie pan bałwochwalcą. Czego panowie koledzy powinniśmy wszyscy nie tylko tu zgromadzeni, ale cała Autlandia wyrzekać. Jednak żyjemy w takim miejscu i w takim czasie, różne historie nieprawdopodobne i legendy, chociaż z ziarenkiem prawdy są tak bardzo obecne w naszym codziennym życiu.

Powiem wam od siebie, że legenda powstała jeszcze za życia Neolisa, gdy figurka z jego wizerunkiem już zniknęła. Neolis miał ponoć powiedzieć: „Ten, kto w odległej przyszłości, gdziekolwiek by to nie było znalazł by tą figurkę, wtedy ja dam mu swoją moc i długość życia równą życiu elfiemu by mógł zdziałać wiele, a gdyby znalazł ją jakiś elf to musi z ludzi żyjących w Autlandii wybrać tego, kogo uważa za godnego do pozyskania mocy i siły do działania i czynienia dobra. To wszystko spłynie na tego kogoś przez tę figurkę z mocy nadanej przeze mnie. Także krótko mówiąc nikt się nie spodziewał znalezienia tej figurki, a ten, kto ją znalazł miał wielkie zmartwienie, gdyż wiedział, że jego życie wydłuży się przynajmniej do dwóch tysięcy lat, tyle ile żyją elfy z Elflandii.

W czasie, w którym te niedzielne, popołudniowe biesiadowanie kwitło w najlepsze, Autlandzki gołąb pocztowy przyniósł z poczty głównej kolejny list z krainy Dobrych Serc, w którym królowa pisała: „dotarliśmy na miejsce, jesteśmy w małym miasteczku zwanym Śląskowicami ludność tutejsza jest prze uprzejma wobec księżniczek i wobec mnie rzecz jasna. O tutejszej ludności, z tego co zaobserwowałam mogę powiedzieć, że jest to typ ludności mieszanej. Przeważnie niskiego wzrostu, w porównaniu z przeciętnym Autlandczykiem. Większości mają ciemną cerę, pewnie wpływ na to ma klimat jaki tutaj panuje, jest strasznie upalnie. Mężczyźni noszą długie brody i wąsy, kobiety noszą liczne, drobne i prze długie warkoczyki zrobione z najpiękniejszych czarnych włosów jakie kiedykolwiek widziałam. Chociaż najjaśniejsze i najpiękniejsze blondynki jakie w życiu spotkałam też tutaj żyją, Żyję tak samo spokojnie jak ludzie u nas, trudnią się przeważnie połowem ryb, zbiorem pereł, wyrobem różnorakich szkatułek z szkła, drewna, wypalanej gliny, a nawet z tworzyw sztucznych. Są też manufaktury produkujące zabawki, lalki. Zabawki te są zazwyczaj z tkanin, drewna i porcelany, ale zdarzają się też z muszelek, szkła, tworzywa sztucznego. Rolnictwem zajmuje się skąpa grupa. Ci co rolnictwem się zajmują traktują to jako hobby po pracy. Nie dziwię im się, że tak nielicznie są w to zaangażowani, gdyż tutejsze upały nie pozwalają im na to, bo cóż wyrośnie w takim klimacie?
Drzew chlebowych jak u nas nie mają, rośną różne ziarna na polach, z tego jest mąka, później pieką w specjalnych piecach, każdy dla siebie i ewentualnie sąsiada w domu. Jedzą dużo ryżu, tak opowiadał mi pewien hodowca komarów i much. Sama jestem za krótko by wszystko zaobserwować, więc proszę ich , nie nadużywając ich wielkiej uprzejmości by mi opowiadali o tym, czy tamtym. Ludzie Ci w zdrowiu i dobrobycie długie lata żyją i niewątpliwie mają wielką mądrość I mnóstwo wspomnień, tak jak nasz balonikowy króliczek, tylko tutaj takich starców o wiele więcej. Jest tutaj jeden człowiek nieśmiertelny mówią na niego, mówią, że żyje poza czasem, że każdy, nawet najstarszy mieszkaniec poza nim, jak przychodził na świat to on już był starym człowiekiem. On sam nie wiele mówi, ale za to dużo pisze o swych licznych podróżach, przygodach. On to teraźniejszość widzi przez mgłę, ale wczoraj wspomina jakby teraz się działo. On człowiek zgarbiony nosi kolorowe okulary, kajet i kilka piór. Jednak mimo takiego ogólnego wrażenia jest on człowiekiem rześkim i zdrowym, je bardzo dużo ryb i owoców morza, pozostało mu to po czasach, gdy non stop pływał po morzach i oceanach. Powiedziano mi tutaj ludzie nie chorują, zasadniczo lekarza nie mają, ale jest jeden dyżurny znawca wszystkiego doktor Behawior i oni pomagają innym, z innych krain tak jak pomogą naszym, kochanym księżniczką. Właśnie co się tyczy księżniczek to są wesolutkie, zdrowe, podziwiają ten inny świat. Bawią się z tutejszymi dziećmi, które obok naszych księżniczek wydają są wyzbyte wyobraźni i podziwu. Nasze księżniczki niespodziewaną się co je czeka , ile dobra do nich popłynie od tych ludzi. Doktor Behawior przyuczy naszego studenta by ten mógł sam opiekować się i uczyć życia Alicję i Hanię po powrocie do domu. Kochany mężu mój będę kończyć, gdyż została zaproszona na herbatniki u takiej babulki. Napiszę niebawem znów. Pozdrawiam również serdecznie wszystkich Autlandczyków, którzy za pewne na rynku głównym słuchają odczytanych mych słów”.

List ten odczytał wpierw król siedząc pod dwustu stopowym drzewem, a późnij dźwiękiem trąby Trubadura z Elflandii zwołano zainteresowanych na rynek główny, a mówca znów odczytał stojąc nieco wyżej niż tłum zgromadzony gęsto wokół

Po niedzieli, w której do późna ludzie chodzili po Autlandii i od czasu odczytania listu byli szczególnie pochłonięci właśnie tym tematem. Snuli różne wizje i opowiadania nadszedł poniedziałek.
Jedni pracowali inni jak balonikowy króliczek medytowali. Po szkole, co stało się nową od niedawna tradycją dzieci znów zbiegły się wokół pałacu na trawnik, rabatkę i wszędzie tam, gdzie można było usłyszeć balonikowego króliczka. Co bardziej wysportowani, wśród nich też sprytne dziewczynki powchodzili na drzewa i z wysokości słuchali. Ledwo się wszyscy zbiegli to jedno z dzieci, o blond włosach zawołało dzień dobry panie balonikowy króliczku, przyszliśmy posłuchać kolejnych pana opowiadań. Wtedy to głęboko zamyślony balonikowy króliczek wyszedł z swego zamyślenia i jakby zniechęcony rozpoczął kolejne opowiadanie. Tak trochę znienacka i bez jakiegoś wstępu.

Na przedmieściach w bocznej ulicy starego miasta, które początki sięgają starożytności. Czasów przed Chrystusem bodajże w piątym wieku miasto to było założone. I w tej bocznej ulicy w jednym z malutkich mieszkanek z ciemnymi oknami, a w środku było brak światła z racji, że prąd tam w owym czasie nie docierał. W tamtych czasach po prostu nie znano tego luksusu nawet w Autlandii. Siedział w malej izdebko- kuchni stary Bruno. Tak stary, że nie wiadomo dokładnie ile miał lat. Siedział przy stole w totalnych ciemnościach. Jednak jego oczy niczym oczy kota przenikliwe, widzące w ciemnościach. Siedział tak przy tym stole i myślał. Zastanawiał się o swoim, minionym życiu, robił sobie taki wewnętrzny, życiowy rachunek sumienia. Popijał małymi, drobnymi łyczkami niemalże po kropelce herbatę, która w kubku już od dobrych parę godzin się znajdowała. Już dawno była zimna. Za oknem totalna cisza, późna już pora i wszystko już spało. A najwcześniejsze ranne ptaszki do swych obowiązków jeszcze nie powstały. Nocnych Marków nie było, nie licząc starego Bruno. Stary Bruno często tak przesiadywał, niemalże co dnia, a właściwie co noc. Stary Bruno rozmawiał kiedyś jednym z kupców przy głównej ulicy miasta, a ja byłem świadkiem tego, stałem z boku za witryną sklepową i tępo wpatrywałem się w najnowszy trend mody pasków i szelek do spodni. W rozmowie tej Stary Bruno powiedział, że w jego wieku to strata czasu na sen. Nawet powiedział, że w jego ocenie sen jest grzechem, bo czasu nie wiele zostało. Więc, by jeszcze pocieszyć swe egoistyczne pragnienia w tym doczesnym życiu, na tej planecie. Tymi słowy w owym czasie rozmawiał i takie rozważanie przeprowadzał z owym kupcem. Ów kupiec wówczas powiedział mu, że może ma rację, że z jego perspektywy to wszystko jednak inaczej wygląda. On wręcz namawiał starego Bruno by ten wyszedł do ludzi, skoro chce zażyć jeszcze coś z tego życia. I nie wtedy tylko, gdy naprawdę musiał wyjść do jakiegoś sklepu, czy do kościoła na niedzielną mszę, ale by czynił to każdego dnia. Stary Bruno w tygodniu, chociaż modlił się kilka razy na dzień to na codzienne msze do kościoła nie chodził. I nie przez to, że miał do niego dwa kilometry w jedną stronę. Kiedyś chodził więcej, ale teraz mając sto, a może więcej lat, bo nikt nie pamięta ile ma. Właśnie tym swym wiekiem jest usprawiedliwiony tym, że nie chodzi więcej jak w niedziele i święta do kościoła. I to mimo, że ma czasu wiele. Właśnie w tę noc po raz kolejny siedział i myślał. I wtedy jeszcze nie przeczuwał, że jest to jego ostatnia herbata, ostatnie dogłębne rozmyślanie. Nie wiedział, że są to jego ostatnie oddechy gęstego powietrza zaczerpniętego z nieprzewietrzonej izbo- kuchni. I popijając kolejne krople, już ostatnie dokonywał ostatniego rachunku sumienia. Siedział bardzo słabo, albo umysł miał jeszcze prężny. Siedział, siedział i tak zasnął z ręką zaciśniętą na kubku z herbatą na pół wypitą. A sam zasnął snem nieziemskim , snem wiecznym. Ale wszyscy na pogrzebie, który odbył się tydzień po jego zgonie. Zanim go znaleźli minęły cztery dni. To wszyscy na tym pogrzebie byli przekonani, że on tym swym skromnym, świątobliwym życiem, tym swym starokawalerstwem i przynależnością do trzeciego zakonu franciszkańskiego do nie dawna bardzo aktywny w tej dziedzinie oraz bardzo wiele jego cech sprawiały, że naprawdę wszyscy byli przekonani, że trafił prosto do Nieba, albo tuż niebawem tam będzie. Może musi oczyścić swą duszę w czyśćcu z jakiś drobnych niedociągnięć, ze swego lekkiego bałaganiarstwa, z tego, że nie wietrzył swej izbo-kuchni tak jak należało wietrzyć by zdrowe było powietrze i mu nie szkodziło. Wiadomo, że nie zdrowo jest żyć w takim zaduchu. Pewien stary kupiec, który mieszkał trzy domy dalej od niego stwierdził, że żyjąc w takim zaduchu człowiek popełnia grzech przeciwko ciału. I właśnie z takich ewentualnie grzeszków w czyśćcu w ocenie ludzi stary Bruno będzie musiał spędzić trzy kwadranse i ani sekundy więcej. A jak jest naprawdę? To tak naprawdę nikt z nas żyjących i historię tą znających i sobie ją powtarzających, by historia starego Bruno nie uległa zapomnieniu nie wie jak jest. Jednego, co możemy być pewni, że prędzej, czy później trafimy tam, gdzie on trafił wcześniej przed nami. My powinniśmy mieć lżej, gdyż tylu było przed nami tam, że mamy wydeptane ślady, tylko trzeba po nich mniej więcej iść by nie zboczyć z kierunku i nie zgubić się w zgiełku tego, grzesznego, wygodnego świata. I tak niech opowieść o starym Bruno pozostanie na ustach i językach ludzi, którzy pozostali jeszcze przy życiu.
I na tym zakończył swe opowiadanie balonikowy króliczek. Dzieci wówczas zorientowali się, że się zasiedzieli dłużej niż zwykle. Nie chcąc niepokoić swych rodziców poszli czym prędzej do swych domostw, by odrobić zadane zadania, pomóc rodzicom, rodzeństwu, a wieczorem błogo odpoczywać, ewentualnie spotkać się z kolegami i koleżankami.

Dziękuję za wczoraj i dziś i zapraszam na 3 ostatnią część jutro.

autor

AMOR1988

Dodano: 2016-08-18 09:32:00
Ten wiersz przeczytano 1992 razy
Oddanych głosów: 11
Rodzaj Bajka Klimat Ciepły Tematyka Dla dzieci
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (12)

Oksani Oksani

msz. warto przeprowadzić dokładną korektę tekstu
(literówki, trafiają się orty), wątki ciekawe:-)

Oksani Oksani

Przeogromna fantazja, choć dla mnie mocno przydługi
tekst, pozdrawiam Amorku:-)

Xenia1 Xenia1

Ale tasiemiec - dobry. Pozdrawiam serdecznie i życzę
miłego dnia.

Elena Bo Elena Bo

ło matko! Nie dałam rady przeczytać całości- napisz,
że to książka :)

Maria Magdalena Proskurowska Rubas Maria Magdalena Proskurowska Rubas

Jeszcze raz tu wstąpiłam, osobiście przeczytałabym
całość jako książkę.Wydaj ją.Pozdrawiam cieplutko i
dalszej weny życzę.

WINSTON WINSTON

Amorku ,ciekawie,zapracujesz się.
:)
Pozdrawiam!

Ola Ola

Część druga i bardzo długa:-)
Czułam się, jakbym czytała książkę

Pozdrawiam:-)

JadwigaP JadwigaP

Ciekawie,pozdrawiam

waldi1 waldi1

bardzo ciekawe i miło się czyta ..

AMOR1988 AMOR1988

Wszystkie trzy części są stworzone na potezeby beja.
Pomptos6u teusy podzieliłem na trzy. Ja to mam
napisane jako jedno dość długie opowiadania, miała
być cała książka, może jeszcze będzie.
Pochwałę się, że jak usiadłem to kilka godzin bez
przerwy pisałem i wszystko na jeden raz napisałem.
Obiecuję, że cześć trzecia będzie ostatnią tak długą.
Na przyszłość będę stawać się maksymalnie połowę
krótsze części mieć, gdybym zdecydował się publikować
inne.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »