Autlandia- część druga
Przepraszam tych, którzy liczą na krótsze części. Proszę o wytrwałość to 2 z 3 części.
"Autlandia- część druga".
Tymczasem dziewczynki kilka uroczych godzin
były jeszcze w podróży. Przez noc wszyscy
odpoczywali, konie spały, na trawie,
królowa z księżniczkami w karecie, w
pomieszczeniu sypialnym, bo były w karecie
dwa pomieszczenia jedno typowo do podróży,
drugie sypialne z wygodnym dużym łóżkiem.
Z moskitierą przykrywającą je i chroniącą
od wszelkiego, natrętnego robactwa. Student
i posłaniec, oraz woźnica spali na dywanie
w pomieszczeniu dziennym, że tak to
określę. Jednakże co dwie godziny,
zmieniali się posłaniec, student i woźnica
by pełnić straż nocną nad księżniczkami,
królową, nad końmi i tym wszystkim, co
wieźli.
Obie księżniczki spały spokojnie, wtulone
jedna w drugą i śniły o tym samym. W ich
wspólnym śnie płynęła rzeka pełna piany.
Piana niezwykle bielą lśniąca. A one
wyobrażały sobie, że się w niej kąpią.
Mimo, że śniły to się między sobą
komunikowały, na swój sposób, gdyż jak już
było wspomniane żyły w nieco swoim świecie
i miały swój sposób komunikacji. W tym śnie
księżniczka Alicja i księżniczka Hania
rozglądały się wokół i zauważyły, że oprócz
pieniącej się rzeki, w której skakały
różowe i żółte rybki rosło jedno, samotne,
wielkie aż do Nieba drzewo. Może miały
wspólnie złudzenie, ale to drzewo do nich
się uśmiechało, swymi ramionami poruszało,
a liście wycierały pot z jego zmęczonego
oblicza. Sam cienia nie zaznał., bo stał
samotnie pośród Pustkowa. Jedną mu otuchą
była rzeka, która dała mu pić z swych
źródeł. Nawet ciężko mu było porozumieć się
z tą szemrzącą rzeką. Ona od wieków na coś
wkurzona wciąż była wzburzona, a
narastająca piana nie była pianą wannową,
lecz pianą wścieklizny, jaka z głębokiej
paszczy rzeki wydostawała się na wierzch.
Alicja i Hania nie świadome do końca znaków
przyrody stąpały po brzegu rzeki.
Ryzykując, że wpadną w rozwścieczoną
wirującą toń. Ogólny wizerunek tej sennej
krainy był łagodny, ale jakby nie co
szarawy. Drzewo wszystkiemu dodawało
kolorytu i tajemniczości, chociaż owa rzeka
w tajemniczości nieustannie dostępowała mu
kroku. Księżniczki zbliżyły się w stronę
pięknego, mieniącego się w promieniach
Słońca kamienia. Hania schyliła się by go
podnieść, w ten niespodziewanie wpadła do
wody. Już tonęła, Alicja zaczęła płakać.
Wtedy na ratunek przyszło drzewo, które
pochyliwszy się jednym swym ramieniem
wyciągnęło Hanię z wody, a drugim otuliło
Alicję by ta przestała się bać. Po chwili
siedząc na jednej z gałęzi Hania suszyła
się w promieniach Słońca, które wszystkie
były na nią skierowane. Słońce też chciało
pomóc, dlatego nie oświetlało okolicy, ale
ogrzewało topielca. Alicja siedziała w
cieniu dużych liści.
Minęło kilka chwil, gdy drzewo dziewczynki
posadził na trawie, bojąc się, że przez swą
ruchliwość i wierzganie spadną i zrobią
sobie krzywdę. Po czym sam usiadł na swym
własnym korzeniu, aż było słychać jak stare
zdrewniane kości strzelają. Uśmiechając się
życzliwie powiedział do nich: Ja wiem kim
wy jesteście, wy Jesteście Alicja i Hania z
krainy Autlandii, wy Jesteście tam
księżniczkami. Po czym dalej kontynuował ja
byłem niegdyś władcą Pustynnogrodu, a teraz
jestem wygnańcem, a mą towarzyszką jest
pieniądza rzeka, która była mą kochanką w
Pustynnogrodzie. Mój grud był niegdyś
wielki i sięgał po horyzont, był pełen
żywych istot i tętnił gwarnym życiem. Dziś
w miejscu mojego pałacu ja stoję, moje
korzenie zapuściły się w głąb gleby
bardziej niż kopalnie są usytuowane. Taka
kara na mnie spadła, bo byłem złym
człowiekiem. A moja kochanka zamieniona w
rzekę swą pianą mnie podtruwa, ale swą wodą
daje mi życie, które będzie tak długo trwać
aż nie wyschną jej źródła. Jej źródłami są
złe postępki ludzi z wszystkim grodów, ze
wszystkich krain na całym świecie. A wy
moje kochane księżniczki możecie przyczynić
się do złagodzenia tych mych mąk, możecie
przyczynić się chociaż trochę do
wyschnięcia źródeł zła. Możecie to uczynić
przez swe dziecięce, niewinne, beztroskie
życie. Przez swą chorobę, którą oddając
Bogu oddajecie za nawrócenie cierpiących. A
Ci wszyscy, ludzie, którzy przyczynią się i
będą mieć wkład w ułatwienie wam życia w
waszej chorobie będą równoważyć
liczebnościowo tych, którzy źle czynią.
Dziewczynki przytakiwały drzewu bez
wahania, zdaje się, że w pełni rozumiały
to, co zdrowym ludziom, byłoby nie do
pojęcia, byłoby nie zrozumiałe.
Przy tym wszystkim księżniczki zgłodniały,
drzewo z racji uwagi jaką wkładał w
obserwację i analizę świata oraz dzięki
temu, że umiało czytać w myślach i sercach
ludzi postanowiło nakarmić księżniczki. Z
swej lekko nadłamanej gałęzi zrobiło
starym, antycznym scyzorykiem z kamienia
antyczną wędkę, czyli taką dzidę i złowiło
dwie małe, zabawne niebieskie rybki. Po
czym z resztek drewna z nadłamanej gałęzi
zrobiło małe ognisko. Poświęcając dwa
świeżutkie patyki nabił na nie rybki i dał
dziewczynką, które sobie je piekli, a
później smaczne rybki znalazły się w ich
brzuszkach. Na tym drzewie, na samym
szczycie rósł jeden, jedyny owoc, wyglądał
on niczym kapelusz starego drzewa, byłego
władcy pustynnogrodu. Może istotnie owoc
ten rósł w miejscu, gdzie kiedyś nad bujną
czuprynką ów władca nosił jakąś koronę.
Drzewo zerwało ten owoc przekroiło
kamiennym scyzorykiem na pół i dało po
połówce każdej z księżniczek. W środku
owocu była perła, która drzewo zachowało
dla siebie i schowało głęboko w kieszeni,
która sięgała w głąb korzenia. Księżniczka
Hania i księżniczka Alicja po krótkiej
drzemce udały się w dalszą podróż. Wtedy to
królowa matka zbudziła je na śniadanie ,
które przyrządził woźnica. Po zjedzeniu
śniadania, gdy ruszyli w dalszą część
podróży, która miała niebawem dobiec końca
dziewczynki udały się do swych zabaw i o
dziwo sięgając do swych kieszonek, jakie
miały w swych sukienkach zamiast płatków
kwiatów znalazły każda polówkę owocu, jaką
dostały od drzewa.
W Autlandii po nastaniu spokoju, gdy Zombi
wrócił do swej sztuki niezauważany przez
lud, dzieci i młodzież wciąż każdego dnia
przychodzili posłuchać balonikowego
króliczka, a zdarzało się, że i dorośli,
rodzice dzieci, wdowy, wdowcy, ludzie,
którzy chcieli odpocząć po pracy
przychodzili i słuchali opowieści. Nieraz
było i tak wiele, że najdalsi siedzieli tak
daleko, po drugiej stronie rabatki, że Ci w
środku musieli szeptem powtarzać słowa
balonikowego króliczka , bo chociaż mówił
wolno, spokojnie, wyraźnie i dość głośno ,
a słuchacze nawet nie mrugali oczyma by nie
zakłócić szczegółów nie było go słychać.
Wczesnym rankiem, a zwykle wieczorem, gdy
temperatura była mniej dokuczliwa zakochani
przechadzali się ulicami, alejkami. A część
z nich najbardziej lubiła siedzieć na
Autlandzkim rynku, wśród zielonych i
fioletowych gołębi lub opierając się o
liczne fontanny, w których pluskały się
biało żółte dzikie kaczki. A, gdy w
kościele o równiej godzinie dzwony odbijały
ludzie przystawali, a na Anioł Pański
przystawali wszyscy, nawet zamyślony
siedzący na ławce balonikowy królik
wstawał, prostował kości i w ciszy modlił
się. Więcej niż połowa mieszkańców
Autlandii na poranną mszę o wchodzie lub
wieczorną o zachodzie Słońca każdego dnia
udawała się. Także poranne i wieczorne msze
były dostosowane do rytmu życia Słońca. Tak
więc latem msze były o czwartej rano i
dziesiątej wieczór , później stopniowo
godziny się zmieniały, aż zimą były o ósmej
rano i o czwartej po południu. Jedynie w
niedziele i święta msze dodatkowe,
świąteczne były niezależnie od pory roku
zawsze w południe i zawsze ta msza odbywała
się w katedrze. Także można powiedzieć, że
Autlandia to kraina w dużej mierze ludzi
religijnych.
Kościół świętego Idziego stał nad lewym
brzegiem Autlandki, a katedra biskupia pod
wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła
była usytuowana dalej za lasem, na małym
pustkowiu wśród pól słonecznikowych. A
przez pola płynęła mała rzeczka nieco
zbiedzona, w szarym kolorycie. W niej co
prawda tętniło życie, ale żyły tam wodne
węże, elektryczne węgorze, sumy długie jak
pociąg i ryby o żelaznych szczękach. Żadne
dziecko nie bawiło się w tej okolicy, a
ludzie udawali się w ten rejon tylko do
katedry, tylko w celu załatwienia spraw z
biskupem, a co niektórzy rolnicy na pola
słonecznikowe. Nawet sam biskup Innocenty
mieszkał w miasteczku, blisko rynku w małym
pokoiku w klasztorze świętego Franciszka z
Asyżu.
Pewnego dnia czekano na wiadomość od
królowej i księżniczek , jak podróż mija,
czy im czegoś czasem nie potrzeba? W razie
konieczności nadworny jastrząb obejrzy
świat mógłby im to dostarczyć, gdyż nie
ograniczały go drogi i inne przeszkody, w
przestworzach sam sobie wytyczał autostradę
i ograniczenia prędkości. Także mógł w
razie konieczności rychło dogonić karetę
mimo, że ta była już w krainie Wielkich
Jezior i Rzek.
Nadeszła Sobota wokół wszyscy sprzątali,
wszyscy przygotowali się na dzień
świąteczny, wszyscy zza wyjątkiem
balonikowego króliczka. Ten wydawał się być
tym wszystkim niezainteresowany, ale nie
było tak do końca. Jednakże tej soboty nie
siedział jak zwykle, przez cały tydzień,
miesiąc, rok na ławce przy pałacu, ale
spotkano go przypadkiem przy budynku
konserwatorów zabytków. Ktoś złośliwy
mógłby zażartować, że ten starzec chce się
udać do jakiegoś konserwatora i trochę się
odrestaurować. Wszakże balonikowy króliczek
czasem właśnie nie czuł się jak człowiek,
ale jak jakiś mebel, co od wieków w jednym
miejscu stoi. Właśnie wtedy przywieziono
jakąś rzeźbę, która uległa zniszczeniu w
akcie wandalizmu, tak właśnie myślano,
który domniemanie zdarzył się. W Autlandii
takie wybryki zdarzały się niezwykle
rzadko. Iż raczej pomyślano , że to diabli
zniszczyli rzeźbę nazywaną od imienia żony
artysty Nefretete. A może tymczasem
rzeczywiście jakiś łajdak, a może ktoś
spoza krainy zalęgł się i dokonał
zniszczenia rzeźby, która stała przy starym
młynie nad samym brzegiem Autlandki.
Zbiegło się kilku ważniejszych mężczyzn.
Był wśród nich detektyw Zawiszewski, wnuk
artysty, młody nadpobudliwy chłopak o
imieniu Stefan. Przybiegła też jakaś
kobieta z kapeluszem z rozmaitym kukuryku
na nim. Kapelusz jakby nie był mocno gumką
umocowany do uszu kobiety to zgubiłaby go
prędko, gdyż wskazywała na to jej
energiczność i rozbieganie nóg. Gdy już
stała wśród zgromadzonych to jej nogi wciąż
chodziły w tę i z powrotem. A wspominamy
już ćwierkający ptak z nad Autlandki
siedział na winorośli i chichotał wyraźnie
na widok kobiety w kapeluszu z kukuryku.
Nadszedł w końcu człowiek, na którego jak
się okazało czekano i dlatego Nefretete nie
wnoszono do środka. Był to główny
konserwator. Zauważyłem, że na nogach miał
kalosze usmarowane, całe z błota.
Obserwując to uśmiechnąłem się delikatnie
pod nosem, myślałem sobie, chyba w szambie
się kąpał, ale myliłem się. Gdyż
zgromadzony tłum zaczął bić brawa i śpiewać
sto lat mu. Zbliżyłem się nieco by lepiej
słyszeć, wtedy usłyszałem jak pewien pan,
co w starym młynie hodował pieczarki zaczął
mówić: Brawa zasłużone, jakby nie
bohaterskie rzucenie się w nurt Niebieskiej
Toni to Nefretete popłynęła by nam kto wie,
czy nawet nie do Autlandzkiego oceanu.
Także dziękujemy panu, panie Mietku,
dobrze, ze pan był akurat u mnie w
młyńskiej pieczarkarni. Autlandka była
nazywana także Niebieską Tonią.
A więc jak usłyszałem i zorientowałem się
w dalszych rozmowach pan Mietek przyszedł
właśnie do pieczarkarni, gdy przez uchylone
drzwi zauważył jak Nefretete w wodzie się
znalazła. Jak wykazał w swym śledztwie
detektyw Zawiszewski to nie wandale za tym
stały, ale ziemia, która się osunęła ,
podmyta przez zburzony nurt rzeki, po dwóch
dniowych, intensywnych opadach. Nefretete
nie była aż w tak złym stanie by po kilku
dniowych zabiegach nie mogła znów stanąć,
tam gdzie stała, ale przesunięta kilka
metrów dalej od brzegu.
Tego dnia popołudniu nadeszła wyczekiwana
widomość od królowej Anii i księżniczek
Alicji I Hani. W liście napisane było:
„Dotarliśmy do krainy Wielkich Jezior i
Rzek, do miejsca, gdzie droga się kończy.
Karetę, konie, wszystko co mieliśmy ze sobą
i nas załadowano na mały, filigranowy
stateczek, ale jest stabilny i nie grozi
nam utonięcie. Przepłynęliśmy jezioro pełne
pomarańczowych ryb i białych krokodyli, ale
takich małych, co najwyżej metr miał
dorosły. Później się przeciskaliśmy się
przez wąski przesmyk pełen szuwar. Później
wpłynęliśmy na piękny zbiornik, z
krystalicznie czystą wodą. Na drugim brzegu
tego zbiornika zaczyna się kraina Dobrych
Serc. Płynie z nami na stateczku, pewien
człowiek bez rąk, który nogami maluje
portrety księżniczek, i naszego studenta
Jacka, ja królowa nie zgodziłam się na
razie, gdyż wyszłabym nie dobrze, bo jestem
nieco zmęczona po długiej podróży.
Dotarliśmy do krainy Dobrych serc i
przywitał nas jakiś opuszczony ogród, w
którym spędziliśmy noc. Stała tam stara
rudera, u nas nawet leśna chatka ziołowej
babki jest w lepszym stanie niż ta rudera,
w której spaliśmy. Wolałabym spędzić raczej
kolejną noc w karecie, ale nie chciałam
robić przykrości pozostałym towarzyszą,
którzy zdawało się jakby tęsknili za
domkiem , który nie ma kół lub nie pływa.
Księżniczką było wszystko jedno, goniły
jakiegoś pająka. A ten biedak uciekł z
chaty, w której pewnie był jedynym
lokatorem od bardzo dawna. Podczas
wieczornej rozmowy przy świecach z
pszczelego wosku od leśnych, dzikich
pszczół, które jak się okazało ów malarz
też własnymi stopami zrobił. Mówi mi on
wówczas kaleczącym językiem o tym, że
właśnie zakupił ten ogród i tą chatę i ma
tutaj założyć swą pustelnię i pracownię, w
której oprócz niego ma zamieszkać jakiś
śpiewak, który urodził się bez ucha.
Królowa pisała, że szczerze ją dziwi, że
człowiek, który ewidentnie jest kaleką,
wraz z drugim chce w odosobnieniu
zamieszkać i w tej opuszczonej ruderze,, w
której de facto podłóg nie było prowadzić
spokojne życie. Napisała również, że
entuzjazm i zaangażowanie ludzi z tej
krainy jak: malarz, woźnica i posłaniec
najwyraźniej może zdziałać cuda. Na koniec
listu były pozdrowienia dla króla i
wszystkich Autlandczyków. List ten z
mównicy przy całym zgromadzeniu odczytał
ten sam elf, który odczytał niegdyś list
napisany przez króla.
Nazajutrz w Niedzielę po mszy tradycyjnie
ludzie nie udawali się do domostw, lecz
spotykali się w gwarnych grupach, nie
koniecznie zawsze w gronie przyjaciół, czy
sąsiadów. Różnie to bywało. Bywało, że
jakaś kobieta i jakiś mężczyzna mieli
ochotę spotkać się ze sobą, wtedy to ten
niedzielny czas wykorzystywali
najintensywniej jak się dało, wszakże
domowników na pewno przez kilka godzin, a
czasem i do wieczora w domu nie było.
Zazwyczaj tylko Ci kochankowie wiedzieli,
gdzie się skryli, czy u niej, czy u niego.
A czasem, gdzieś poza domem spędzali ten
czas, ale w miejscu tylko wiadomym dla
nich, ewentualnie dla innych Kochanów,
którzy właśnie też ten, czy tamten zaułek,
krzak, szałas znaleźli. Bywało i tak, że
się umawiano na godziny, że jedni po
drugich przychodzili do miejsca schadzek by
sobie nawzajem nie przeszkadzać. Z mych
wspomnień wydawać się może, że niedzielne
popołudnie to czas rozpusty i rozwiązłości
w całej Autlandii. Jednak tak nie jest,
gdyż przeważająca znacznie większość
spędzała ten czas spokojnie.
Jednak nie zmienia to faktu, że byli i
tacy, co do starej kaplicy chodzili, niby
się tam pomodlić, przejść obok rytej w
kamieniu Drogi Krzyżowej, a tymczasem
zamykali się w ciemnej kapliczce, w której
li tylko nabożeństwa majowe co roku każdego
dnia maja odprawiane są i jak idzie jakaś
procesja to do niej zachodzi i w Wielki
Piątek tą Kalwarią pątnicy z całej
Autlandii przechadzają się. Raz była taka
bezczelna para, co kościelnego przekupić
chcieli i na całą noc w kościele pozostać,
niby czuwanie sobie wymyślili, ale
kościelny zwieść pozorom się nie dał i
zamknął przed nimi drzwi odsyłając ich z
kwitkiem. Jednak to nie zniechęciło ich do
ekstrawaganckich amorów, gdyż udali się
tego wieczoru prosto spod kościoła na
cmentarz. Nawet sowy i nietoperze później w
swych kronikach pisały, że dwoje zwariowało
z Miłości, gdyś na symbolicznym pomniku
poległych Autlandczyków w trakcie
starożytnej potyczki z Goliatczykami
wyprawiało takie figle migle, że cały
kilkutonowy postument przesunął się.
Pomijając to, że pozostawili po sobie
zwalcowaną trawę, a kto głupi pomyślałby
to, że to zwierz w trawie tarzał się.
Zebrało się w ogrodach kaktusowych z
ćwierć Autlandii. Wokół starego zielonkawo
żółtego kaktusa siedziała grupa
kolekcjonerów i ludzi, którzy prowadzili
różnego typu aukcje i sprzedaże. Jeden z
nich właśnie zakładał muzeum wszystkiego
jak określił swoje przedsięwzięcie. Miały
tam tez odbywać się wystawy kolekcji
różnych kolekcjonerów, a ponadto wystawy
artystów.
Dosiadł się do nich właśnie mężczyzna
pokaźnego wzrostu. Znany był w całej
okolicy, że kolekcjonuje porcelanę
wszelkiej maści i wszelkiego typu.
Wyciągnął z kieszeni małą figurkę Neolisa.
Neolis to był starożytny przywódca elfów w
Elflandii. Był on założycielem tejże
krainy, władał przez tysiąc lat tą krainą.
Jego następca rządzi tam już dwa tysiące
lat i ma się dobrze na duchu i ciele.
Figurkę tą wykonał w porcelanie
najsłynniejszy chyba rzeźbiarz Autlandii i
Elflandii Maksym z Drzewa. Mieszkał na
chlebowym drzewie i schodził z niego wtedy,
gdy coś pilnego musiał załatwić lub, gdy
zwoływano mądre głowy na posiedzenia, które
odbywały się od czasu do czasu. Wtedy na
tydzień przed powstaniem porcelanowego
Neolisa zszedł po świeże zapasy olejku
eterycznego. A wiadomo najlepsze rośliny,
które taki olejek dają rosną w Elflandii.
Wtedy to poznał Neolisa, gdy też leżał już
schorowany, nękała go wówczas choroba
Pageta kości.
Choroba Pageta kości to choroba układu
kostnego, jest to choroba przewlekła ściśle
rzecz ujmując. Charakterystyczna jest tym,
że występuje przynajmniej jedno ognisko
nieprawidłowego tworzenia się kości przez
osteoblasty. Poprzedzone to jest nasiloną
re absorpcją kości przez osteoklasty.
Zbliżyłem się bliżej by lepiej słyszeć , o
czym mowa. I nie myślcie, że taki ciekawski
jestem, ja jestem po prostu kronikarzem.
Przysłuchiwałem się dłuższą chwilę, ale nic
nie słyszałem, myślę sobie milczą, nic nie
mówią, ale w momencie, gdy słuch wyostrzył
się i stał się wrażliwszy na szept, na
ciszę zorientowałem się, że przemawia stary
Kaluszko, człowiek prawie tak sędziwy w
latach jak balonikowy króliczek, ale który
zwykł mówić tak cicho, iż marsz mrówek po
trawie można było szybciej wychwycić niż
jego słowa. Ci co go słuchali to siedzieli
w kompletnej ciszy, w całkowitym bezruchu i
osłupieniu. Po chwili, gdy wyraźnie
słyszałem, co mówi zbliżyłem się nieco i
przysiadłem i zacząłem notować, co mówił, a
mówił: … no moi panowie, i gdy już mniej
ospale przechodziłem obok okien tych wież
usłyszałem głos jakby głos kogoś, co w
prostych słowach o pomoc nie może zawołać.
Podszedłem bliżej, spojrzałem delikatnie, a
znacie mnie panowie, jak coś się dzieje to
zawsze obadam sytuacje, co i jak nim w wir
akcji wpadnę. I tak stoję, patrzę przez
jedno z tych okien, w którym szyby nie
było, pewnie jakieś łobuzy wybiły rzucając
kamieniami. No i patrzę, a tam tych dwoje,
ona i on, niebo i grom. Ona całkowity no
wiecie panowie , no wiecie, negliż, a on
stoi nad nią i przyjmuje jakieś dzikie
pozy, a ona piszczy jak mysz, to on znów
coś z siebie wydaje. Myślę sobie to
zachciało im się na amory, to bawią się w
kotka i myszkę. Rozejrzałem się wokół , czy
aby kto nie idzie, bym na podglądacza nie
wyszedł. Nikogo nie widziałem , więc się
tej patrze chwilę przypatrzę myślę sobie,
bo twarzy nie poznaję, a on w dodatku maskę
ma na sobie, myślę sobie Zorro, czy co, ale
maska inna jakaś. Ci wszyscy co słuchali
tych jego opowiadań, zresztą taj jak ja by
nic uwadze nie uciekło uszy nadstawiali
niczym jakiś dziki zwierz nasłuchujący
zagrożenia. A on ciągnął dalej. I już mam
iść dalej, gdy nagle widzę, ta
roznegliżowana kobieta obraca się , mnie za
oknem nie dostrzega, ale ja w niej
rozpoznaję moją córkę i nawet jestem
pewien, że to ona. Nie ważne w tym momencie
było kim ów mężczyzna jest, ale co ona z
sobą robi pomyślałem sobie, czy normalnie
spotkać się by nie mogli, wszakże myślałem,
że nikogo nie ma, bo do domu jeszcze żaden
kawaler nie zawitał. Nie wiedziałem, co
robić, czy reagować, czy nie, bo biłem się
z myślami. Jeszcze się obrazi, wyprowadzi z
domu, zerwie z starym ojcem kontakt.
Wszakże to moje najmłodsze dziecko, ma w
sumie tyle lat, co moja najstarsza wnuczka,
a nawet rok mniej. I już odchodziłem,
zostawiwszy ich w spokoju, bo fizyczna
krzywda jej się nie działa, gdy nagle
słyszę jego głos. Powiedział do niej coś, o
igraszkach na cmentarzu jutro wieczorem.
Rozpoznałem ten głos, panowie to był
Zombi!!! Na tym zakończył swą opowieść, a
ja siedziałem w szoku, nie wiedziałem, co
zanotować. Być może to Zombi i córka tegoż
Kaluszki , albo inna zbałamucona przez
niego dziewczyna tarzała się z nim na
cmentarzy przy pomniku. Nawet nie brałem
pod uwagę, że w okolicy może być więcej
takich Zombi.
Kolekcjoner porcelany siedział nic nie
mówiąc, tylko poczesał głową i wpatrywał
się w figurkę Neolisa, które wciąż trzymał
w ręku. Wtedy przemówił do niego
kolekcjoner kamyczków i kamieni o
nietypowych kształtach, rozmiarach i
kolorach. Mówił do niego: „ Panie kolego, a
co pan nam powie, może coś związanego z tą
figurką?”. Kolekcjoner odpowiedział :”
może” i zamilkł na chwilę po czym zaczął
opowiadać coś, co mniej więcej tak
brzmiało, mnie się akurat tusz skończył,
więc notowałem w pamięci i później z
własnego otworzenia spisałem, gdy tuszu
nabrałem z Autlandzkiej studni
rozmaitości.
Panowie trzymam w ręku porcelanową figurkę
Neolisa zrobioną przez Maksyma z Drzewa.
Znalazłem ją podczas czyszczenia stawu nad
Bukowym gajem, nie wiem jak się ona tam
znalazła. Byłem u konserwatora zabytków,
pokazał mi stare jej malowidła, jest ona w
nienaruszonym stanie, a oficjalnie według
pism zaginęła tysiąc sto lat temu. Jak
panowie może się orientujecie staw nad
Bukowym gajem wykopano czterysta lat temu,
gdy wybierano piasek na budowanie wałów
obronnych od strony oceanu Autlandzkiego.
Także figurka ta tam musiała znaleźć się
później, a więc ciekawe jest , gdzie była
przed tym i dlaczego akurat mnie było dane
ją znaleźć. Wtedy odezwał się kolekcjoner
żyrandoli i parasoli. A znasz legendę,
związaną z Neolisem? Tak znam odpowiedział
być może szczęśliwy znalazca Neolisa.
Ów kolekcjoner porcelany po odpowiedzeniu
znam legendę dodał: „ Owszem znam tą
legendę, ale mnie chrześcijaninowi, nie
wypada, nie przystoi wierzyć w nie. Gdyż
żaden człowiek nie żyje tak długo jak
baśniowe stwory z baśniowych krain. I nie
wierzę w to, że teraz, gdy znalazłem tą
figurkę Neolisa będę żyć nie przysłowiowe
sto, ale dwa tysiące lat”.
Wtrącił się w tym momencie do jego mowy
siedzący najbardziej z brzegu na lewą
stronę pewien zbieracz muszli. Mówiąc:
„Panie kolego zgadzam się z panem, ale czyż
nie jest tak przyjemnie, przynajmniej
pomarzyć o tak długim życiu? Szczególnie,
że w legendzie tej, którą też znam, a
pewnie i wszyscy tutaj siedzący panowie
powiedziane jest, że nie będzie żadnego zła
w życiu, ani żadnych złych rzeczy w życiu
tego, który najdzie tę figurkę, którą pan
znalazł. I dodam panu jeszcze jedno rzecz
jest pan kolekcjonerem porcelany i jedynym
w historii Autlandii. Także mógł się pan,
chociaż trochę spodziewać, że prędzej, czy
później, bo zawsze taka szansa istniała, że
znajdzie pan lub trafi do pana w ręce ta
oto figurką, którą pan ma”.
Na co odpowiedział kolekcjoner starych
znaczków pocztowych, długopisów, kopert,
listów, piór i kałamarzy. Powiedział do
niego i do wszystkich zgromadzonych takie
słowa: „Panowie koledzy ta legenda , czy
inne wymysły nawet te, które są prawdziwe,
te historie, które nas tak często
doświadczają i nas otaczają, ale sprzeczne
z nauka Kościoła to sprawka szatana.
Przecież on ma moc i może nie sprawi, że
będzie tutaj pan kolega żył dwa tysiące
lat. Jednak może sprawić, że pan przez ten
swój pozostały czas , który i tak dobiegnie
prędzej niż legenda mówi końca. Właśnie w
tym w ten czas stanie się pan egoistyczny,
będzie pan narcyzem, bałwochwalcą. Mówię
będzie, bo tak będzie jeśli pan w to
uwierzy. Jednak jak widzę pan w to nie
wierzy i chwała panu za to. Ja szczerze
będę trzymać kciuki i modlić się, aby pan
przy tym pozostał, bo zły duch czeka, aż
pan tej porcelanowej figurce Neolisa odda
cześć i będzie pan bałwochwalcą. Czego
panowie koledzy powinniśmy wszyscy nie
tylko tu zgromadzeni, ale cała Autlandia
wyrzekać. Jednak żyjemy w takim miejscu i w
takim czasie, różne historie
nieprawdopodobne i legendy, chociaż z
ziarenkiem prawdy są tak bardzo obecne w
naszym codziennym życiu.
Powiem wam od siebie, że legenda powstała
jeszcze za życia Neolisa, gdy figurka z
jego wizerunkiem już zniknęła. Neolis miał
ponoć powiedzieć: „Ten, kto w odległej
przyszłości, gdziekolwiek by to nie było
znalazł by tą figurkę, wtedy ja dam mu
swoją moc i długość życia równą życiu
elfiemu by mógł zdziałać wiele, a gdyby
znalazł ją jakiś elf to musi z ludzi
żyjących w Autlandii wybrać tego, kogo
uważa za godnego do pozyskania mocy i siły
do działania i czynienia dobra. To wszystko
spłynie na tego kogoś przez tę figurkę z
mocy nadanej przeze mnie. Także krótko
mówiąc nikt się nie spodziewał znalezienia
tej figurki, a ten, kto ją znalazł miał
wielkie zmartwienie, gdyż wiedział, że jego
życie wydłuży się przynajmniej do dwóch
tysięcy lat, tyle ile żyją elfy z
Elflandii.
W czasie, w którym te niedzielne,
popołudniowe biesiadowanie kwitło w
najlepsze, Autlandzki gołąb pocztowy
przyniósł z poczty głównej kolejny list z
krainy Dobrych Serc, w którym królowa
pisała: „dotarliśmy na miejsce, jesteśmy w
małym miasteczku zwanym Śląskowicami
ludność tutejsza jest prze uprzejma wobec
księżniczek i wobec mnie rzecz jasna. O
tutejszej ludności, z tego co
zaobserwowałam mogę powiedzieć, że jest to
typ ludności mieszanej. Przeważnie niskiego
wzrostu, w porównaniu z przeciętnym
Autlandczykiem. Większości mają ciemną
cerę, pewnie wpływ na to ma klimat jaki
tutaj panuje, jest strasznie upalnie.
Mężczyźni noszą długie brody i wąsy,
kobiety noszą liczne, drobne i prze długie
warkoczyki zrobione z najpiękniejszych
czarnych włosów jakie kiedykolwiek
widziałam. Chociaż najjaśniejsze i
najpiękniejsze blondynki jakie w życiu
spotkałam też tutaj żyją, Żyję tak samo
spokojnie jak ludzie u nas, trudnią się
przeważnie połowem ryb, zbiorem pereł,
wyrobem różnorakich szkatułek z szkła,
drewna, wypalanej gliny, a nawet z tworzyw
sztucznych. Są też manufaktury produkujące
zabawki, lalki. Zabawki te są zazwyczaj z
tkanin, drewna i porcelany, ale zdarzają
się też z muszelek, szkła, tworzywa
sztucznego. Rolnictwem zajmuje się skąpa
grupa. Ci co rolnictwem się zajmują
traktują to jako hobby po pracy. Nie dziwię
im się, że tak nielicznie są w to
zaangażowani, gdyż tutejsze upały nie
pozwalają im na to, bo cóż wyrośnie w takim
klimacie?
Drzew chlebowych jak u nas nie mają, rośną
różne ziarna na polach, z tego jest mąka,
później pieką w specjalnych piecach, każdy
dla siebie i ewentualnie sąsiada w domu.
Jedzą dużo ryżu, tak opowiadał mi pewien
hodowca komarów i much. Sama jestem za
krótko by wszystko zaobserwować, więc
proszę ich , nie nadużywając ich wielkiej
uprzejmości by mi opowiadali o tym, czy
tamtym. Ludzie Ci w zdrowiu i dobrobycie
długie lata żyją i niewątpliwie mają wielką
mądrość I mnóstwo wspomnień, tak jak nasz
balonikowy króliczek, tylko tutaj takich
starców o wiele więcej. Jest tutaj jeden
człowiek nieśmiertelny mówią na niego,
mówią, że żyje poza czasem, że każdy, nawet
najstarszy mieszkaniec poza nim, jak
przychodził na świat to on już był starym
człowiekiem. On sam nie wiele mówi, ale za
to dużo pisze o swych licznych podróżach,
przygodach. On to teraźniejszość widzi
przez mgłę, ale wczoraj wspomina jakby
teraz się działo. On człowiek zgarbiony
nosi kolorowe okulary, kajet i kilka piór.
Jednak mimo takiego ogólnego wrażenia jest
on człowiekiem rześkim i zdrowym, je bardzo
dużo ryb i owoców morza, pozostało mu to po
czasach, gdy non stop pływał po morzach i
oceanach. Powiedziano mi tutaj ludzie nie
chorują, zasadniczo lekarza nie mają, ale
jest jeden dyżurny znawca wszystkiego
doktor Behawior i oni pomagają innym, z
innych krain tak jak pomogą naszym,
kochanym księżniczką. Właśnie co się tyczy
księżniczek to są wesolutkie, zdrowe,
podziwiają ten inny świat. Bawią się z
tutejszymi dziećmi, które obok naszych
księżniczek wydają są wyzbyte wyobraźni i
podziwu. Nasze księżniczki niespodziewaną
się co je czeka , ile dobra do nich
popłynie od tych ludzi. Doktor Behawior
przyuczy naszego studenta by ten mógł sam
opiekować się i uczyć życia Alicję i Hanię
po powrocie do domu. Kochany mężu mój będę
kończyć, gdyż została zaproszona na
herbatniki u takiej babulki. Napiszę
niebawem znów. Pozdrawiam również
serdecznie wszystkich Autlandczyków, którzy
za pewne na rynku głównym słuchają
odczytanych mych słów”.
List ten odczytał wpierw król siedząc pod
dwustu stopowym drzewem, a późnij dźwiękiem
trąby Trubadura z Elflandii zwołano
zainteresowanych na rynek główny, a mówca
znów odczytał stojąc nieco wyżej niż tłum
zgromadzony gęsto wokół
Po niedzieli, w której do późna ludzie
chodzili po Autlandii i od czasu odczytania
listu byli szczególnie pochłonięci właśnie
tym tematem. Snuli różne wizje i
opowiadania nadszedł poniedziałek.
Jedni pracowali inni jak balonikowy
króliczek medytowali. Po szkole, co stało
się nową od niedawna tradycją dzieci znów
zbiegły się wokół pałacu na trawnik,
rabatkę i wszędzie tam, gdzie można było
usłyszeć balonikowego króliczka. Co
bardziej wysportowani, wśród nich też
sprytne dziewczynki powchodzili na drzewa i
z wysokości słuchali. Ledwo się wszyscy
zbiegli to jedno z dzieci, o blond włosach
zawołało dzień dobry panie balonikowy
króliczku, przyszliśmy posłuchać kolejnych
pana opowiadań. Wtedy to głęboko zamyślony
balonikowy króliczek wyszedł z swego
zamyślenia i jakby zniechęcony rozpoczął
kolejne opowiadanie. Tak trochę znienacka
i bez jakiegoś wstępu.
Na przedmieściach w bocznej ulicy starego
miasta, które początki sięgają
starożytności. Czasów przed Chrystusem
bodajże w piątym wieku miasto to było
założone. I w tej bocznej ulicy w jednym z
malutkich mieszkanek z ciemnymi oknami, a w
środku było brak światła z racji, że prąd
tam w owym czasie nie docierał. W tamtych
czasach po prostu nie znano tego luksusu
nawet w Autlandii. Siedział w malej
izdebko- kuchni stary Bruno. Tak stary, że
nie wiadomo dokładnie ile miał lat.
Siedział przy stole w totalnych
ciemnościach. Jednak jego oczy niczym oczy
kota przenikliwe, widzące w ciemnościach.
Siedział tak przy tym stole i myślał.
Zastanawiał się o swoim, minionym życiu,
robił sobie taki wewnętrzny, życiowy
rachunek sumienia. Popijał małymi, drobnymi
łyczkami niemalże po kropelce herbatę,
która w kubku już od dobrych parę godzin
się znajdowała. Już dawno była zimna. Za
oknem totalna cisza, późna już pora i
wszystko już spało. A najwcześniejsze ranne
ptaszki do swych obowiązków jeszcze nie
powstały. Nocnych Marków nie było, nie
licząc starego Bruno. Stary Bruno często
tak przesiadywał, niemalże co dnia, a
właściwie co noc. Stary Bruno rozmawiał
kiedyś jednym z kupców przy głównej ulicy
miasta, a ja byłem świadkiem tego, stałem z
boku za witryną sklepową i tępo wpatrywałem
się w najnowszy trend mody pasków i szelek
do spodni. W rozmowie tej Stary Bruno
powiedział, że w jego wieku to strata czasu
na sen. Nawet powiedział, że w jego ocenie
sen jest grzechem, bo czasu nie wiele
zostało. Więc, by jeszcze pocieszyć swe
egoistyczne pragnienia w tym doczesnym
życiu, na tej planecie. Tymi słowy w owym
czasie rozmawiał i takie rozważanie
przeprowadzał z owym kupcem. Ów kupiec
wówczas powiedział mu, że może ma rację, że
z jego perspektywy to wszystko jednak
inaczej wygląda. On wręcz namawiał starego
Bruno by ten wyszedł do ludzi, skoro chce
zażyć jeszcze coś z tego życia. I nie wtedy
tylko, gdy naprawdę musiał wyjść do
jakiegoś sklepu, czy do kościoła na
niedzielną mszę, ale by czynił to każdego
dnia. Stary Bruno w tygodniu, chociaż
modlił się kilka razy na dzień to na
codzienne msze do kościoła nie chodził. I
nie przez to, że miał do niego dwa
kilometry w jedną stronę. Kiedyś chodził
więcej, ale teraz mając sto, a może więcej
lat, bo nikt nie pamięta ile ma. Właśnie
tym swym wiekiem jest usprawiedliwiony tym,
że nie chodzi więcej jak w niedziele i
święta do kościoła. I to mimo, że ma czasu
wiele. Właśnie w tę noc po raz kolejny
siedział i myślał. I wtedy jeszcze nie
przeczuwał, że jest to jego ostatnia
herbata, ostatnie dogłębne rozmyślanie. Nie
wiedział, że są to jego ostatnie oddechy
gęstego powietrza zaczerpniętego z
nieprzewietrzonej izbo- kuchni. I popijając
kolejne krople, już ostatnie dokonywał
ostatniego rachunku sumienia. Siedział
bardzo słabo, albo umysł miał jeszcze
prężny. Siedział, siedział i tak zasnął z
ręką zaciśniętą na kubku z herbatą na pół
wypitą. A sam zasnął snem nieziemskim ,
snem wiecznym. Ale wszyscy na pogrzebie,
który odbył się tydzień po jego zgonie.
Zanim go znaleźli minęły cztery dni. To
wszyscy na tym pogrzebie byli przekonani,
że on tym swym skromnym, świątobliwym
życiem, tym swym starokawalerstwem i
przynależnością do trzeciego zakonu
franciszkańskiego do nie dawna bardzo
aktywny w tej dziedzinie oraz bardzo wiele
jego cech sprawiały, że naprawdę wszyscy
byli przekonani, że trafił prosto do Nieba,
albo tuż niebawem tam będzie. Może musi
oczyścić swą duszę w czyśćcu z jakiś
drobnych niedociągnięć, ze swego lekkiego
bałaganiarstwa, z tego, że nie wietrzył
swej izbo-kuchni tak jak należało wietrzyć
by zdrowe było powietrze i mu nie
szkodziło. Wiadomo, że nie zdrowo jest żyć
w takim zaduchu. Pewien stary kupiec,
który mieszkał trzy domy dalej od niego
stwierdził, że żyjąc w takim zaduchu
człowiek popełnia grzech przeciwko ciału. I
właśnie z takich ewentualnie grzeszków w
czyśćcu w ocenie ludzi stary Bruno będzie
musiał spędzić trzy kwadranse i ani sekundy
więcej. A jak jest naprawdę? To tak
naprawdę nikt z nas żyjących i historię tą
znających i sobie ją powtarzających, by
historia starego Bruno nie uległa
zapomnieniu nie wie jak jest. Jednego, co
możemy być pewni, że prędzej, czy później
trafimy tam, gdzie on trafił wcześniej
przed nami. My powinniśmy mieć lżej, gdyż
tylu było przed nami tam, że mamy wydeptane
ślady, tylko trzeba po nich mniej więcej
iść by nie zboczyć z kierunku i nie zgubić
się w zgiełku tego, grzesznego, wygodnego
świata. I tak niech opowieść o starym Bruno
pozostanie na ustach i językach ludzi,
którzy pozostali jeszcze przy życiu.
I na tym zakończył swe opowiadanie
balonikowy króliczek. Dzieci wówczas
zorientowali się, że się zasiedzieli dłużej
niż zwykle. Nie chcąc niepokoić swych
rodziców poszli czym prędzej do swych
domostw, by odrobić zadane zadania, pomóc
rodzicom, rodzeństwu, a wieczorem błogo
odpoczywać, ewentualnie spotkać się z
kolegami i koleżankami.
Dziękuję za wczoraj i dziś i zapraszam na 3 ostatnią część jutro.
Komentarze (12)
msz. warto przeprowadzić dokładną korektę tekstu
(literówki, trafiają się orty), wątki ciekawe:-)
Przeogromna fantazja, choć dla mnie mocno przydługi
tekst, pozdrawiam Amorku:-)
Ale tasiemiec - dobry. Pozdrawiam serdecznie i życzę
miłego dnia.
ło matko! Nie dałam rady przeczytać całości- napisz,
że to książka :)
Niektórzy wiedzą jak jest naprawdę ;)
Pozdrawiam :)
Jeszcze raz tu wstąpiłam, osobiście przeczytałabym
całość jako książkę.Wydaj ją.Pozdrawiam cieplutko i
dalszej weny życzę.
No cóż długie, ale i wskazówki życia są.Ciekawe i
pouczające.Pozdrawiam.
Amorku ,ciekawie,zapracujesz się.
:)
Pozdrawiam!
Część druga i bardzo długa:-)
Czułam się, jakbym czytała książkę
Pozdrawiam:-)
Ciekawie,pozdrawiam
bardzo ciekawe i miło się czyta ..
Wszystkie trzy części są stworzone na potezeby beja.
Pomptos6u teusy podzieliłem na trzy. Ja to mam
napisane jako jedno dość długie opowiadania, miała
być cała książka, może jeszcze będzie.
Pochwałę się, że jak usiadłem to kilka godzin bez
przerwy pisałem i wszystko na jeden raz napisałem.
Obiecuję, że cześć trzecia będzie ostatnią tak długą.
Na przyszłość będę stawać się maksymalnie połowę
krótsze części mieć, gdybym zdecydował się publikować
inne.