Baśń wspólczesna
..dla Ł...
Na ruchliwej ulicy dziewczyna stała
w cieniutkiej kurteczce dżinsowej,
twarz śliczna - choć całkiem biała
wciąż nad komórką pochylała głowę.
Wiatr mroźny rozwiewał jej włosy
błyszczące jak mleczna czekolada,
na bardzo duże i błyszczące oczy
cień smutku i bólu wielkiego padał.
Nagle obok jakiś chłopak się zjawił,
wcisnął w jej dłonie białego skręta,
odebrał kasę, zapalniczkę zostawił,
odszedł ...i o niej już nie pamiętał.
Drżącą dłonią skręta podpaliła,
dymem się zaciągnęła głęboko…
Ludzie spieszyli, ona dalej paliła
i nagle zabłysnęło jej smutne oko.
Zobaczyła w blasku dom rodzinny,
mamę zabieganą, wciąż zapracowaną,
słyszy głos, lecz zimny i taki inny
- czemu mnie kochać przestałaś, mamo?
Zaciąga się znowu, chłopaka zobaczyła,
odwrócił się szybko do niej plecami.
Ona w komórkę jeszcze popatrzyła…
-czemu bawiłeś się moimi esemesami,
gdy świat mój się cały nagle zawalił ?
Mróz coraz większy, śnieg się bieli,
ciepły powiew poczuła z oddali…
To babcia ją kładzie w białej pościeli
-babciu, tak dobrze mi tutaj z tobą,
zabierz mnie już do swego świata…
ty mnie kochasz, weź mnie z sobą…
I już ciemność dziewczynę oplata,
ciało zimne, skostniałe z mrozu,
przechodnie spoglądali ciekawie,
gdy przyszło dwóch z radiowozu…
Ulica cała w świątecznej oprawie,
srebrne śniegu gwiazdki na włosach
uśmiech na martwej już twarzy…
Komórka wysłała ostatniego
esemesa…
A dziewczynie już nic złego się więcej nie
zdarzy.
Komentarze (1)
Smutne to,co piszesz,ale niestety coraz częściej tak
bywa