Byle do oazy
Jestem na pustyni,
Męczy mnie pragnienie.
Za wzgórzem murzyni,
Calutkim plemieniem.
Stoją czarne dranie,
Czekają aż padnę.
Ich przyszłe śniadanie,
Smaczne oraz ładne.
Ale jeszcze idę,
Nawet ponoć żyję.
Nie wejdę na dzidę,
Jak jedzenie czyjeś.
Co ja jestem chrupek,
Porcja rosołowa.
Pół produkt na zupę,
By mnie ugotować.
Byle do oazy,
Doczołgać swe członki.
Inaczej w głąb wazy,
Trafię czarnej żonki.
Która dla swojego,
całego plemienia,
zrobi coś smacznego,
czyli do jedzenia.
Palmy się kołyszą,
Albo znów majaczę.
Uszy dobrze słyszą,
Tak to ja… już płaczę.
Ratunku… ktoś szarpie,
Zbolałe ramiona.
Pewnie czarne harpie,
…nie, to moja żona.
Wstaję zlany potem,
W oczach jeszcze lęki.
Sen był tym kłopotem,
Pustynnej udręki.
Komentarze (4)
Witam. Uśmiałam się serdecznie. Pozdrawiam.
;-) dla mnie absolutny SUPER :-) , świetnie się czyta,
zgrabne rymy i zakończenie pierwsza klasa :-)
Spoko :)..fajny 6-ciozgłoskowiec..coś mi to przypomina
:)..Co tam było..przecinek przed "oraz" i "czarnej
żonki" zbędny..Półprodukt razem bez myślnika..Jeden z
tych skasowanych przecinków dodaj w zwrot "Nie, to
moja żona.." M.
Pięknie zrymowany wiersz. Z podziwem daję plusa+!