Dom w biel odziany
Ujrzałem górę wyłaniającą się z morza, a na niej szczycie dom w biel odziany, który na Ziemi jest niebem zwany. Nagle iskra spadająca z nieba całym swym płomieniem go objęła. Na najwyższym jego piętrze najwznioślejsi mieli miejsce. Od nich ogień harce swe rozpoczął i tak samo losy malutkich się potoczą. Następnie ujrzałem istotę schodząca ze słońca, a w jej prawej ręce pochodnia płonąca. W lewej ręce miała miecz we krwi. Postać jej przezroczysta, blaskiem dobra dom na górze przepełniająca. Od południa ciemna chmura niebo przysłoniła, wiatr zerwał się z niezwykłą siłą, a jedna z fal pożar domu ugasiła. Zapanowała cisza, a po chwili niebieską łunę światła me oczy widziały, a dom na szczycie góry nie był już zrujnowany. Pochodnia i miecz we krwi w rękach istoty znikły, jak mrok nocy, która dzień ciemnością przysłania o północy. W domu znów ludzie zamieszkali i sobie miłość, dobroć i równość podarowali. A istota znikła w blasku słońca, a na jej twarzy radość me serce wypełniająca.
Komentarze (4)
Trochę ciężko się go czyta w takiej formie, czasami
musiałam się cofnąć aby zrozumieć sens, ale tekst
dobry i ładny, poetycki...pozdrawiam:)
Raczej podpiąłbym ten utwór pod prozę niż wiersz...
Ale, może się mylę:)
Witaj na beju!!
Plusik na start się należy:)
Nie wiem czemu, skojarzył mi się z Apokalipsą św.
Jana.. ta forma..
Pozdrawiam.
Witam. Ładny melancholijny wiersz. Pozdrawiam
serdecznie.