Dykciarze i inni, cz.2/3
wspomnienie
cd.
– Mamo, to jak ci od kryształków. –
Opanowałem śmiech, przypomniawszy sobie
niedawne zdarzenie. – No ci spod kiosku
Ruchu.
– Mówisz o Kaziu i jego kolegach? – Mama
zmarszczyła brwi, próbując sobie
przypomnieć.
– Tak, o nim. Dobre kilka lat temu…
– Ale Kaziu już nie żyje.
– No, zapił się. Ale jak jeszcze żył, to
kryształki pił. – Uśmiechnąłem się w myśli,
zauważając mimowolny rym. – Kiedyś miałem
ojcu kupić kilka sportów(1) i akurat za nim
stanąłem. A Kaziu do kioskarki: „Dwa
kryształki(2) proszę, szefowo”. Ona też
kulturalnie: „Proszę, panie Kaziu, proszę”.
Kaziu dał jej drobniaki, a potem, za
kioskiem, na raz chlup z dwóch buteleczek
pociągnął. Na jednym bezdechu, w spragnione
gardziołko. Pełna kultura, wiedział, że
przed kioskiem nie wolno pić. – Znowu
zakrztusiłem się od śmiechu. – A potem
wrócił i do kioskarki: „Dziękuję, szefowo”.
A ona też: „Nie ma za co. Miłego dnia.
Polecam się na przyszłość, panie Kaziu”.
– No i pewnie już miał miły. – Ojciec
porozumiewawczo mrugnął okiem. – Do tego
oszczędny, kryształek na spirytusie, a dużo
tańszy niż monopolowy. Ale nie pamiętam go.
– Sięgnął odruchowo w miejsce, gdzie
poprzednio kładł papierosy. Machnął ręką i
skrzywił usta. – Ot, przyzwyczajenie.
Przecież już nie palę.
Mama uniosła ręce do góry i westchnęła:
– Janek, kopciłeś przecież dwie paczki
najgorszych Sportów. Dobrze, że cię lekarz
pogonił.
– No, tato, gdybyś sam chodził po fajki, to
byś Kazia poznał. Stały klient. Ale jak
pachniał kwiatami po wypiciu! Dziwne, że
żadna go nie chciała, taki pachnący…
Znowu się roześmialiśmy.
– Czego tak rżycie? – Siostra wyszła z
łazienki. – W całym domu was słychać, zaraz
się sąsiedzi zlecą.
– Teresa, gdybyś tyle nie siedziała przed
lustrem, to byś słyszała – zakpiłem. – Mama
przed chwilą w sklepie pouczała tych
młodych dykciarzy, jak najlepiej denaturat
filtrować.
– A idźcie w cholerę z tymi dykciarzami!
– Coś taka nerwowa? Pośmiać się nie
wolno?
– A bo mnie kilka dni temu zrobili w konia.
– Siostra usiadła przy stole i pokręciła
głową. – Zdzisiek, sama jestem na siebie
wściekła.
– No? Nic nie mówiłaś.
– Co, no. Nie mówiłam. A co, miałam się
jeszcze tym chwalić?
– Ale teraz mówisz – roześmiałem się. –
Zaczęłaś, to powiedz.
– A, powiem, jak już zaczęłam. – Teresa
machnęła ręką i wreszcie lekko się
uśmiechnęła. – Byłam w Owczarkach i
chciałam coś kupić. Taki jeden, mocno
sterany życiem, zaczepił mnie przed
sklepem, tym przy ostatnim przystanku
autobusowym. Mówi: „Szanowna pani, głodny
jestem. Dałaby mi pani na pół bochenka
chleba”. Znam ja takich głodnych. No to mu
mówię, że ja takich znam, niby na chleb nie
mają, a na flaszkę albo papierosy żebrzą. A
on, że nie, że naprawdę jest głodny, że
mogę mu sama kupić, jak nie wierzę. I tak
patrzy na mnie żałośnie, aż zwątpiłam. Może
naprawdę jest głodny, może źle wszystkich
oceniam. No i mu kupiłam. Nawet cały, a nie
tylko połówkę…
Siostra przerwała, wstała i nastawiła
czajnik. Usiadła ponownie i zaczęła kręcić
młynka palcami. Zacisnęła wargi, jakby nie
wiedziała, co powiedzieć.
– No i? – Mama nie lubiła długich przerw w
rozmowie. – No, co dalej? Chyba nie zjadł
chleba? Dałaś się zrobić?
– A właśnie, że zjadł. – Teresa pokręciła
głową. – Czekał przed sklepem, więc mu
wyniosłam. Rozpłynął się w podziękowaniach,
łzy mu popłynęły, prawie wpół mi się
kłaniał, jaka to ja dobra panienka, że
takich ludzi to teraz mało. Wyciągnął
scyzoryk i przeciął chleb; zaraz połówkę
zaczął z lubością gryźć. Gryzł i mlaskał,
jakby od tygodnia nic w ustach nie miał i
dalej mi dziękował.
– I co, nagle wyciągnął dyktę i poprosił,
abyś chlebek potrzymała? – wszedłem
siostrze w słowo, aby przyspieszyć jej
opowiadanie, bo jak się rozgada, to
wykapana mama… Zamiast konkretnie i krótko,
to musi wszystko niepotrzebne też
powiedzieć.
– Właśnie że nie. A ty nie przerywaj, jak
starsza siostra mówi. – Teresa żartobliwie
pogroziła mi palcem. – Dalej jadł, mlaskał
i dziękował. Aż mi się przyjemnie zrobiło,
że jednak są i tacy, i dobrze, że mu
kupiłam. Wtedy weszłam jeszcze raz do
sklepu, aby swoje kupić i zagadałam się
chwilę ze sprzedawczynią. Kiedy wyszłam,
stanęłam na przystanku autobusowym i się
odwróciłam. Że też mi się chciało odwrócić!
Wolałabym nie. A tak, aż szlag mnie trafił.
Patrzę, a ten niby biedak za sklepem stoi i
kilku jeszcze z nim, też takich zużytych.
Wszyscy patrzyli pożądliwie w jeden punkt.
W szklaneczkę, którą jeden trzymał. Mój
zgłodniały trzymał całą, odkrojoną połówkę
chleba, a drugi… – na chwilę przerwała,
pokręciła głową i dokończyła – a drugi leje
z butelki denaturat. Z dołu zaś kap, kap,
do trzymanej szklaneczki…
Nie zdzierżyłem ja, nie wytrzymali i
rodzice. Znowu szyby w oknach zatrzęsły się
od naszego wybuchu śmiechu.
– Aleś się dała zrobić…
– Dlatego nie chciałam o tym mówić.
Wiedziałam, że będziecie się ze mnie
śmiali. A ty, Zdzisiek, nie przerywaj,
mówiłam. Mam nauczkę, już nigdy nie dam się
zrobić.
-------
1/ papierosy "Sport" (później zmienili
nazwę na "Popularne") można było wtedy
kupić w kiosku "Ruch" nawet na sztuki.
Dzieciom "dwa sporty dla taty" też
sprzedawali,
2/ "Kryształek" - popularna woda kolońska
dla mężczyzn.
---------
cdn.
fragment książki "Czas dorosłości" ze wspomnieniowego cyklu "Zza zasłony czasu"
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.