Dziecko
Szukaj w sobie dziecka...
Dachy złotem się zaniosły, słońca blaskiem
obleczone.
A nad nimi drzewa stare rozkładają swoje
dłonie.
Wiatr co liście ich kołysze, dotknie lekko
twojej twarzy.
Może powie Ci na ucho co tej nocy się
przydarzy.
Dziecko uśnie, matka czeka,
słońce zaszło, czas ucieka.
Zegar wciąż swym wąsem kręci,
aby zasnąć ciągle nęci.
Matka dziecko przytuliła,
poduszeczkę poprawiła, już od dawna słyszy
kroki,
śmiech szyderczy i szept wrogi.
Musi strach swój opanować i przeczekać
chwile trwogi.
Zapaliła świecę bladą co od babki ją
dostała,
którą babka razem z dziadkiem przed
najeźdźca uchowała.
Modlić prędko się zaczęła, opanował strach
jej ciało.
Głos odebrał, oddech wstrzymał, nawet
dziecko zajęczało.
Ktoś za oknem się przesuną, postać swoją
ukazując.
Całą silę zagrożenia biednej matce
demonstrując.
Czarno wkoło, świeca zgasła, wiatr uderzył
w okiennice,
Czarno, szaro, płacze dziecko, odezwały się
dzwonnice.
W ustach cierpko, w dłoniach błoto, nie
wywiniesz się istoto.
Drzwi trzasnęły, matka zbladła.
Zobaczyła i upadła.
Kiedy ranek jasny nadszedł i rozpędził nocy
cienie,
blask rzuciwszy na kobiety smutne lica.
Nikt by z żywych nie chciał widzieć
tak nędznego jej oblicza.
Słońce znowu złoci miasto, głowy ludzi i
ich dusze,
nie ma dziecka, nie ma domu, nic nie czuje,
bo nie muszę.
Krwawe bordo w sercu nosisz, zmiłowania
Jego prosisz.
Dziecko woła w Twojej głowie,
zignorujesz...
Nic nie powie.
Jego krwią ci dłonie spłyną,
i okryją wieczną winą.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.