Gdy słońce gaśnie
Chłonęła kojącą ciszę ogrodu,
pięknoletniego nieba przesyconego
purpurą zmierzchu. Mgła zaczynała osiadać
na trawie, słychać było pohukiwanie sowy
gdzieś w pobliżu. Doskonały krąg księżyca w
pełni, oświetlił swym blaskiem wysoką
akację górującą nad otoczeniem. W jego
poświacie , wyglądała jak blady cień z
krainy duchów. Chmury, przesłaniające
wspomnienia rozstąpiły się nagle, choć
marzenia o nim nieco zbladły. Stały się
podobne do dymu ,snującego się nad
jesiennymi polami. Ale wystarczyła chwila,
by myśli i serce zaś były przy nim. Mimo
usiłowań, nie umiała jego usunąć ze swego
życia. Był jej światłem.
Zanim się pojawił błąkała się w ciemności,
radziła sobie w półmroku
nie wiedząc nawet, że panuje półmrok,
ponieważ zawsze tak było. A wtedy zjawił
się on i stał się światłem. Nic, poza
miłością do niego nie miało znaczenia. Był
niczym nić, wpleciona w kobierzec każdego
dnia, wyciągnięcie jej oznaczało rozpad
całości. Wierzyła, że w ich związku nigdy
do tego nie dojdzie. Każde spotkanie z nim
, z jego wargami , dotykiem, przenikało
dreszczem ją całą, a serce unosiło się
niczym fala. Bliskość jego ciała, które
poruszało się wraz z nią w rytmie melodii
miłości utwierdzało ją w przekonaniu, że
stanowią jedność.
Gdy zdzierali z siebie ubrania, jak
konające z pragnienia zwierzęta drapiące
ziemię w poszukiwaniu wody, wierzyła, że
bardzo jej pragnie. Jeden telefon ,posiał
w jej umyśle ziarenko wątpliwości, które
powoli zaczęło kiełkować. Później,otworzyła
się tama i wielka niepewność zalała serce
czarną, ponurą mgłą. Światło zgasło,
zrobiło się o wiele ciemniej niż przedtem.
Usłyszała własny jęk i zacisnęła mocno
usta, żeby stłumić następny. Jęczała jak
ranne zwierzę.
W jej oczach nie było już złości ani
gniewu, tylko ból. Tama puściła, cierpienie
przysłoniła cienka zasłona i łzy popłynęły
jak groch. Drżała, cała się trzęsła,
zaczęła szlochać. Ukryła twarz w dłoniach ,
wypłakiwała ból i żal, które rozdzierały
jej piersi, zaciskały żołądek. Suchy szloch
palił gardło,
aż nie mogła już dłużej płakać. Mimo to,
łzy wciąż spływały po policzkach.
Przytuliła poduszkę i wbiła szklany wzrok w
sufit pragnąc snu, traktując go,
jako formę ucieczki. Złamane serca się
goją, zostają pęknięcia, cienkie blizny
i wspomnienia, które ciągle bolą.
Tessa50
Komentarze (23)
Uwielbiam takie chwile. U Ciebie są szczególnie
czarujące:) Pozdrawiam
Tereso twoja proza zatrzymuje - daje poczucie wolności
i chwile uniesienia przejscia poza bramy marzeń.
Dzisiaj raczysz nas granatem nieba usłanym gwiazdami,
otwierasz rany cierpienia.
Witaj ponownie,
zrobiłam sobie małą przerwę i drugi raz przeczytałam
zdanie po zdaniu, powoli upajałam się Twoją prozą.
Gdy czasami wracam do wspomnień /coraz częściej mi
się zdarza/ czytam Twoje "dzieła" i cieszę się, że
mogę poczytać to co lubię. Twoją poetycką prozą
zachwycam się.
Pozdrawiam, życzę wszystkiego dobrego.
Wiesz kochana Tesso jak lubię Twoje poetyckie prozy
pełne namiętnych uczuć:)Pozdrawiam serdecznie+++
Witaj Tesso ! Pięknie opisałas ten stan , kiedy
ucieczka w sen jest wybawieniem od cierpienia
duchowego.A wystarczył jeden telefon... Pozdrawiam
cieplutko:)
Uwielbiam czytać Twoje opowiadania. Cieplutko
pozdrawiam
Witaj Teresko.
"Mimo usiłowań nie umiała usunąć go ze swojego życia.
Był jej światłem".
Kochana moja więcej nic nie dodam, boję się łez jak
groch!
Jesteś cudowna, potrafisz zagrać na uczuciach.
Pozdrawiam i całuję.
Romantycznie,delikatnie,ladnie.Pozdrawiam cieplutko:)