Gdyby Jezus rodził się dzisiaj.
Chłód monitora kreśli kontur istnienia,
światłość brodząca w ciemności.
W kielichu goryczy ciało ze wszech stron
skąpane,
kamyk przez fale przykryty.
Sen poszarpany, karminowa łona głębia
nabrzmiała, niepewna, zmącona...
sztuczny szept maszyn, szczękanie i
trzaski,
trwożące, zgrzytliwe.
Oczy Jego ścisnęły powieki
zamysłów nie znają, nie widzą.
Pot dziecięcą twarz nasyca
jak oliwa gęsty, szkarłatny.
Niepokój Jego wzbiera do brzegów
ogarnia, przeszywa.
Szczypce bezduszne jak gwoździe żeliwne
targają, wbijają się w dłonie.
Ostre jak ciernie tną skórę gładko,
cierpienie sącząc do trzewi.
Bicze padają na ciało bezbronne
żłobiąc bruzdy z precyzją.
Krew Jego na nikogo nie spłynie.
Konania kresu nie można przybliżyć.
Bo cóż dałoby gdyby
w nóżkach tak małych
roztrzaskać golenie?
Bez grzechu skazany na katusze bez
granic.
Bez życia,
bez krzyża,
umęczony Najwyższy.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.