Jak zostałem profesorem
wspomnienie
(...)
Na pierwsze egzaminy w zimowym semestrze
jechałem, jak zwykle, część drogi na
stojąco. Tym razem podróż była dużo
bardziej męcząca, gdyż miałem nogę w
gipsie; miejsce siedzące zwolniło się
dopiero pół godziny przed Warszawą. Te
trzydzieści minut mnie uratowało, gdyż
długie stanie w trzęsącym pociągu,
opierając się właściwie tylko na jednej
dolnej kończynie, nie jest rzeczą
przyjemną. Rzekłbym, że przeciwnie, nawet
uwzględniając łagodzenie nacisku własnego
ciała na uszkodzoną nogę przez kurczowe
trzymanie dłonią uchwytu od okna w
korytarzu.
Niemiłe wrażenia z podróży szybko minęły,
kiedy zobaczyłem w indeksie oceny po zdaniu
dwóch pierwszych egzaminów na studiach.
Fakt, że z pierwszego zostałem wyproszony,
na szczęście już po jego zaliczeniu. Moje
ciche próby pomocy koledze, który się jąkał
i motał w odpowiedzi, nie uszły uwadze
egzaminatora, mimo że zasłaniałem usta
dłonią. Widocznie nie były zbyt ciche, może
ta dłoń zwróciła uwagę a może… wyszedłem
już z wprawy. Od ukończenia szkoły średniej
minęło mi jednak kilkanaście lat, więc i
wprowadzenie w czyn tej bardzo przydatnej
umiejętności mogło okazać się już mocno
niedoskonałe.
Nie przejąłem się tym wyrzuceniem, gdyż
indeks miałem już w ręku. Humor jeszcze
bardziej poprawiło mi szybkie zdanie
drugiego egzaminu. Koleżanki i koledzy
nerwowo oczekiwali w kolejce na wejście do
sali egzaminacyjnej, ja zaś zacząłem pykać
fajeczkę. Po chwili moje samozadowolenie
miało się podnieść o wiele szczebli w górę
– już spokojnie siedziałem na korytarzu
wydziału, kiedy otworzyły się główne drzwi
i weszło dwóch ludzi niosących mikrofon i
kamerę telewizyjną. Jeden z nich rozglądnął
się, jakby szukał kogoś w tłumku studentów.
Kiedy spojrzał na mnie, trącił kolegę i
wskazał głową. Dosłyszałem ciche: „Jest.
Ten się nada”.
Podeszli. Pierwszy z nich zapytał:
– Można panu zająć chwilę? – Nie odczekał
na moją odpowiedź, tylko kontynuował: – Wie
pan, jesteśmy z telewizji, z
dziecięco-młodzieżowego programu pięć,
dziesięć, piętnaście i… no byliśmy umówieni
z jednym z profesorów. Niestety, coś mu
wypadło. Miał nam powiedzieć króciutki
fragmencik o ważności nauki. A nagranie
potrzebne na dzisiaj po południu…
– Wiem, w telewizji jest to co sobotę. Ale
co ja mam do tego? – Zdziwiony, wszedłem mu
w słowo.
– Dzisiaj inni profesorowie są na
egzaminach, do tego nie wszyscy się nadają
do nagrania. A pan…
– …a ja się nadaję? – Ponownie mu
przerwałem i uśmiechnąłem się. – Pomyłka,
nie jestem wykładowcą, tylko studentem i to
pierwszego roku.
– Nieważne. – Machnął ręką. – Chodzi nam o
właściwy wygląd. Ma być poważny, w
okularach, z brodą. A jeszcze pali pan
fajkę, idealnie! To co, zgodzi się pan na
nagranie? Kwestia króciutka do nauczenia,
ledwie kilka zdań. Trzeba tylko to
właściwie wypowiedzieć. Wie pan, po
profesorsku.
– W porządku. – Nie zastanawiałem się. „Ho
ho, będę w telewizji. Tylko nie myślałem,
że wyglądam aż tak… nobliwie”. – Niech pan
da tę kwestię. Tu nagracie?
– Dziękuję, ratuje nas pan. Ale nie tu,
musi być dobre tło. Pójdziemy na górę do
biblioteki. Siądzie pan za biurkiem, fajka
w ręku, a tłem będą półki z książkami. –
Spojrzał na moją nogę w gipsie. –
Skadrujemy tylko korpus. Pomogę panu. –
Podał mi rękę.
Sprawę załatwiliśmy szybko, a całe nagranie
trwało może z pół minuty. Kwestia do
wypowiedzenia nie sprawiła mi żadnego
problemu – zapamiętałem tych kilka zdań,
powtórzyłem wolno na głos starając się
mówić „po profesorsku”. Pyknąłem fajkę i
kiwnąłem głową: – Jestem gotowy. Możemy.
Nawet nie było potrzeby nakręcenia „dubla”.
Podziękowali za współpracę i pośpiesznie
wyszli. „A co oni tak pędzą – przeleciała
mi myśl. – No tak, już spóźnieni, a muszą
jeszcze połączyć z innymi nagraniami,
skompilować. A ja… moje pierwsze nagranie
dla telewizji i nawet siebie nie zobaczę.
Program jest dziś po południu, gdy będę
szedł dopiero na pociąg. Ale przynajmniej
awansowałem błyskawicznie – uśmiechnąłem
się sam do siebie – ze studenta pierwszego
roku od razu na profesora. Właściwie to
powinienem już dostać magisterium. Nie
wypada przecież, aby profesor dopiero
zaczął studiować. A że nim jestem, będę
miał potwierdzenie w telewizyjnym
nagraniu”.
Niestety, były to tylko moje chwilowe
marzenia. Rzeczywistość szybko sprowadziła
mnie na ziemię, autorytatywnie
stwierdzając: „Chciałbyś. Nie ma tak
dobrze, ale masz już pół roku za sobą.
Zostało ledwie cztery i pół
studiowania”.
Na szczęście drogę powrotną przejechałem w
pociągach w pozycji siedzącej, dzięki czemu
noga w gipsie nie doskwierała tak, jak w
podróży do Warszawy. Po przybyciu do domu i
wyspaniu się we własnym łóżku, w niedzielę
przeżyłem najazd kilku znajomych i
krewnych. To byli ci, którzy
niespodziewanie zobaczyli mnie wczoraj w
telewizji. „Jednak jest ona potężnym medium
– skonstatowałem wieczorem, kiedy wreszcie
mogłem odpocząć z rodziną. – Migawka,
wypowiedzenie kilku zdań i już człek staje
się sławny w swoim środowisku. Nawet
niektórzy nie zapytali o gips, tylko o
fajkę. Właściwie mieli powód – gipsu w
szklanym ekranie nie było widać, a fajkę
tak. To nie był dobry przykład dla dzieci i
młodzieży. Właściwie to nie była moja wina;
to ci z telewizji chcieli mnie z fajką” –
szybko znalazłem usprawiedliwienie.
Najdłuższy okres popularności przeżyłem we
własnym wieżowcu. Przez dobry miesiąc
spotkania z sąsiadami, a zwłaszcza
sąsiadkami, nie kończyły się na zdawkowym
„Dzień dobry”. „Sąsiedzie to pan był w
telewizji? Sąsiedzie, moja córka widziała
pana w telewizji. Opowiadaj pan. Czy to
naprawdę pana widziałam w telewizji? ” –
tak często zdarzały się te zagadywania, że
odpowiadałem już prawie mechanicznie,
jakbym odtwarzał z płyty gramofonowej.
Widocznie fama poszła po naszym domu na
zasadzie „jedna pani drugiej pani…”.
Tylko jeden z sąsiadów zwrócił mi uwagę na
niedoróbkę w nagraniu:
– Panie Zdzisławie, a co pan tak na końcu
zarzucił głową?
– Głową? – zapytałem machinalnie. Sekundowa
chwila skupienia pomogła w przypomnieniu. –
Ach, tak? – Wykonałem gwałtowny ruch
czupryną.
– O, właśnie. Na samym końcu. Takie
urwane.
– Nie widziałem nagrania. Po prostu kiedy
mówiłem to, co mi napisali, wpadła mi na
myśl własna, lepsza końcówka. Powiedziałem,
żeby ponowili, ale oni powiedzieli, że
wystarczy. Wyraźnie się śpieszyli. No masz,
to znaczy nie całkiem to wycięli, cholery.
Kurde, nawet u nich pracują fachury od
siedmiu boleści. I jak tu wierzyć
telewizji?
(...)
fragment z dopiero co ukończonej nowej książki "Dojrzałe lata", z cyklu "Zza zasłony czasu". Ukaże się jesienią.
Komentarze (16)
...a fajna, Anno, fajna :)
fajna przygoda z telewizją.
Nureczko, tak jak była szybka ta kariera, tak szybko
powróciłem do roli zwykłego studenta :P
Na szczęście nie był to bolesny upadek "z wysokiego
konia" - byłem na to przygotowany ;)
Pozdrówka :)
Szybka kariera - pozdrawiam profesora :)
Jastrzu, pozostań przy nadziei... może kto inny
odezwie się "profesorciu, zabrakło mi na bułkę..." ;)
Latiso, przyjemnie zawsze autorowi, kiedy tekst się
komuś spodoba :)
Również pozdrawiam :)
Beano, kiedy piszę wspomnienia, to co chwila jeszcze
inne się przypominają. Dlatego czasem mam kłopot z
ukończeniem... ale wreszcie zamknąłem.
PS.Fakt, że jednak dwa dni później niż myślałem, że
już zakończyłem. Właśnie przez kolejne przypomnienie
zdarzenia ;)
Miałem kolegę ze szkoły, któremu dobrych kilka lat
"pożyczałem" co kilka dni jakieś drobne sumy. (Teraz
przestałem po rozmowie z panią z opieki społecznej -
okazało się, że on ma więcej zasiłków, niż ja
emerytury.) I wtedy, jak "pożyczałem" co tydzień byłem
kim innym: inżynierem, prezesem, dyrektorem... ale
profesorem jakoś nie.
Bardzo dobra proza!
Udana narracja i ciekawa fabuła, oparta na
wspomnieniach.
Lekkie pióro, dobrze się czyta.
Pozdrawiam serdecznie
Fajne pióro, dobrze sie czyta,
A i wspomnienia sie odzywaja ;)
Pozdrawiam :)
Malinna, mogę więc dzisiaj położyć się spać w poczuciu
dobrze spełnionego obowiązku.
Mamarzenko, gdyby miał różnych historii tylko jedną
czy dwie, to wystarczyłoby najwyżej na opowiadanie,
miniaturkę a nie książkę. A to już szósta
wspomnieniowa :)
Pozdrówka :)
JoViSkA, miej więc dzisaj kolorowe sny:)
Również pozdrawiam :)
Tytuł zaintrygował, treść zaskoczyła, a całość
przypadła do gustu :)
ciekawa historia :) Pozdrawiam celebrytę z uśmiechem:)