Kamienie
Spacyfikowany pociskiem oddechu
okrucieństwa,
przejechany dorożką końców początku.
Przewrażliwiony na nicość.
Postrzelony barwami obojętności, w bruk
wgniecony,
grzmotami strachu mas ogarnięty.
Będąc u schyłku mocy,
pragnąc sekund szczęścia,
trwającego nieskończoność.
W liczbach wynaturzeń słodkich żywota,
Nie bratać się z pesymizmem.
W cieniu odnaleźć brata,
ku trwaniu przy swoim.
Choć długa noc,
krótki sen.
Będąc zawsze przy sobie
w myślach Twoich.
Karmiąc się miłością niespełnioną,
grzechem niesplamioną.
Ratować wszystko co zostało z nas
pomimo brudu, jaki ogarnął relację.
Nic sięga,
czas kradnie nas.
Z dnia na dzień.
Ku ziemi.
A życia łatwiej brać głębokie wdechy
w zapomnieniu.
Komentarze (2)
Dołączę do komentarza Ewy Marszałek.
Odbieram Twój wiersz szalenie osobiście. Wiele osób
czasem czuje się podobnie.
Poruszający wiersz. I myśli mi bliskie. Tylko Twoje
pięknie opisane, a moje zwyczajne.