Kartka z pamiętnika
W dużym domu pod miastem mieszka sama, a my
wybierając się do niej, zamawiamy pokoje w
hotelach... no wiesz, żeby nie czuć się
skrępowanym.
Skrępowanym — właśnie... zastanawiam się,
od kiedy obecność „bliskich”, zaczęła nas
krepować.
W moich rzeczach, które z sentymentu
przechowuje moja matka, odnalazłem swój
pamiętnik, a w nim pierwszy zapis dotyczący
świąt:
"Przeznaczone na zabicie w dzień narodzin
dzieciątka karpie, pływały już w wannie,
gdy dotarliśmy na miejsce, wujka trabantem
z choinką wyciętą po drodze w lesie. W rogu
przy kaloryferze wytrzyma maks tydzień,
babcia ma też plastikową, ale wiadomo "żywa
to jednak żywa" zapach itd. nie ma
porównania.
Część rodziny już jest, inni się zjawią
jutro, najbardziej wyczekuję kuzynów,
przywiozą z sobą rękawiczki bokserskie.
Ciekawe, jak Babcia położy nas wszystkich
spać, w zeszłe święta wypadło mi miejsce w
przedpokoju na łóżku polowym, nie było źle,
gdyż drzwi miałem otwarte do pokoju, w
którym był telewizor."
"Parę godzin z rodziną, później kilka
głębszych w hotelowym barze z nieznajomym o
podobnym statusie i przekonaniach. To
wszytko, żeby nie czuć się skrepowanym.
Dopisane 50 lat później."
Komentarze (3)
Myślę, że to kwestia ustroju. Póki był socjalizm,
tworzyliśmy wspólnotę. Teraz nie ma już PRZECIW CZEMU
tworzyć wspólnoty, a nikt nas nie nauczył jednoczyć
się bez wroga.
Święta zmieniają oblicze.
Zmienia się wszystko tak gwałtownie
przepaść między tym co było (rodzinne), a tym co jest
(samotne)